Samonauczanie…jak? My way!

Dziś mijają dokładnie trzy lata jak nie ruszyłem alkoholu. Zrobiłem to sam, własną nieprzymuszoną wolą, bez żadnych programów czy terapii. Uważam, że jest się, czym pochwalić, zwłaszcza, jak ktoś wie jak i ile potrafiłem pić…więc mam powody do zadowolenia J
Dziś jednak nie będę pisał o piciu czy alkoholizmie. Chcę się z Wami podzielić tym, w jaki sposób nauczyłem się angielskiego. Praktycznie samodzielnie. W zeszłym roku brałem udział w teście kompetencji językowych TOEIC w pracy i nie chwaląc się – almost perfect. Do pełnej punktacji zabrało mi chyba 10 punktów na 1000 J
Jak to możliwe? Czytajcie dalej…

Nauka formalna.
Oczywiście nie było tak, że nic nie uczyłem się angielskiego w szkole. Miałem go trochę w podstawówce, ale stamtąd raczej wyniosłem nic niż coś. I trochę na studiach, ale specjalnie poszedłem do grupy niżej, żeby się nie przemęczać. Nie szedłem na studia uczyć się czegoś, co doskonale samodzielnie udawało mi się robić…
W liceum (nie, nie było żadnego gimnazjum, stary jestem), uczyłem się rosyjskiego i niemieckiego. Z tego drugiego zdawałem maturę i zdałem…ocena nie jest istotna ;)
Zatem z formalnej nauki wyciągnąłem trochę podstaw i przez okres studiów troszkę sobie utrwalałem i łapałem jakieś ogólne reguły i szlifowałem gramatykę. Zatem to nie jest tak, że sobie wymyśliłem to samokształcenie. Skądś się te umiejętności wzięły…

Nauka samodzielna.
Początkowo samodzielna nauka języka nie była do końca świadoma. Od dawna jestem fanem muzyki rockowej i metalowej. I to dzięki temu, że zawsze chciałem wiedzieć więcej na temat zespołów, których słuchałem i uwielbiałem, zacząłem pasjami tłumaczyć teksty piosenek z wkładek do oryginalnych kaset. Do dziś mam zeszyty z tłumaczeniami. Przerysowywałem loga zespołów, wykwintnymi czcionkami wypisywałem na górze strony tytuł albumu i utwór po utworze, ze słownikiem w ręku, tłumaczyłem, na tyle na ile mi się udawało, wszystko. Chciałem wiedzieć, o czym śpiewają, to było dla mnie bardzo ważne. Do dziś pamiętam jak sięgnąłem po kasetę Theatre of Tragedy „Theatre of Tragedy” i z rozpaczą musiałem zarzucić tłumaczenie, ponieważ Liv i Raymond śpiewali w wczesną nowoangielszczyzną…nijak nie było tego tłumaczyć ze zwykłym słownikiem…zresztą spójrzcie:
Ye beholdest but the shadow.
That is a lie!
Mayhap a tithe of trothplight -
Lief I am not!
I deem - e'er and anon!
My words are but a twist.
Tis a feigned lie through loathing,
I say!
To and fro, save hither,
Is thy love.
A dotard gaffer, I daresay...
Not a loth! -
But vying for my kinsmen!
...a sapling not!
Beautiful tyrant!
Fiend angelical!
Dove-feathered raven!
Wolvish-ravening lamb!
A hamlet for a slothful vassal -
Soothing ale for a parched sot.
Hie to tell me
What ye judgest as naught;
I behold the shadow!
Wherefore call me such names;
Nay imp am I!
Thou art my aghast hart -
Grazing in the glade.

I jak to przetłumaczyć bez słownika on-line, czy wiedzy o zmianach w zapisie poszczególnych słów. Nie da się.
Ale tłumaczyłem inne…Arcturusa, My Dying Bride, Tiamat i dziesiątki innych. Do dziś to moje ulubione płyty, bo spędziłem z nimi dużo czasu. Ucząc się słówek i całych zwrotów. Praktycznie bezwiednie. Szczególnie, gdy trafiłem na płytę Arcturusa właśnie – „La Masquerade Infernale” gdzie wśród tekstów jest poemat Edgara Alana Poe „Alone”. I wtedy chyba doszedłem do wniosku, że nie muszę ograniczać się do tekstów piosenek…i coś tam zacząłem tłumaczyć z dostępnych mi tekstów anglojęzycznych poza muzyką.
Potem pojawił się Internet, pierwsze sieci P2P i całe terabajty ściąganych filmów. Oczywiście z napisami gorączkowo poszukiwanymi po zakamarkach sieci. I tutaj weszło już świadome uczenie się języka. Bo jak inaczej ogarnąć i choćby „liznąć” Internet, bez znajomości angielskiego. Dziś są translatory, polski Internet jest duży i zasobny. Ale na początku wieku, tak kolorowo nie było.
I się człowiek uczył nowych zwrotów, siedząc na stronach, gdzie można było ściągnąć filmy…ale trzeba było się do nich dokopać poprzez fora internetowe, programy czy inne zakamarki i tajemnice językowe.

Mnóstwo też dało mi oglądanie filmów z napisami. Słówek się z tego nie nauczysz, ale całych zwrotów, wraz z wymową – już tak. Z czasem zacząłem przedkładać angielskie napisy nad polskie i w ten sposób gładko przeszedłem do płynnej znajomości języka powszechnego. Bo nie twierdze, że gramatyka to dla mnie pikuś. Po prostu czasem ja lekceważę i nie uważam, że to coś złego…zwłaszcza jak czytam i słyszę jak Polacy kaleczą swój własny język ;)
Kolejną barierą, która musiałem przełamać to mówienie…bo to nie jest łatwe. Dla mnie, pierwszym krokiem było wymuszenie na sobie myślenia po angielsku! Tak! Zamiast kładąc myśli w głowie po polsku, zacząłem robić to w języku angielskim…a potem już jest z górki. Tylko trzeba konsekwentnie przełączać się na myślenie po angielsku, gdy chcemy mówić w tym języku. Tak jak często powtarzamy sobie w głowach treści rozmów, żeby je przećwiczyć, próbujemy odpowiadać na niezadane jeszcze pytania rozmówców i przygotować się do dyskusji…jak wiem, że będę rozmawiał po angielsku, to właśnie robię…tylko, że po angielsku.
Codziennie uczę się nowych słów, zwrotów. Czasem musze sięgną do słownika lub translatora, ale filmy i seriale oglądam bez napisów…nie potrzebne mi są. Ostaniem sukcesem było dla mnie przeczytanie ze zrozumieniem książki Stephena Hawkinga „The Grand Design” w oryginale. Mimo tego, że czytam przeważnie kilka książek po angielsku rocznie (obok kilkunastu lub więcej po polsku), to ta była jednak wyzwaniem.
Co miało ogromny wpływ oprócz powyższych? Amerykańska scena stand-up. Kocham ten format, ale bez dobrej znajomości angielskiego – połowa świetnych żartów traci smak, urok. Bo są grami słów, są językowo kontekstualne. Ja po kilku latach odkrywałem stand-upy Richarda Pryora czy Eddiego Murphy’ego. Widziałem je z tłumaczeniem i uwierzcie mi, że połowa jest stracona!
Uwielbiam też słuchać audiobooków. Zwłaszcza czytanych przez autorów…przesłuchałem „Bóg nie jest wielki” napisaną i przeczytaną przez Hitchensa, słuchałem „Boga Urojonego” czytanej przez Dawkinsa czy ostatniej książkę Sama Harrisa „Waking Up”. To jest świetne ćwiczenie, zwłaszcza, jeśli książkę się zna, czytało się ja po polsku. I uczę się nadal angielskiego, tak jak uczę się codziennie polskiego. Naturalnie, kontekstowo…

Czy jest jakiś klucz?
Otóż według mnie jest. Znajdź coś, co Cię jara, interesuje i zamiast iść na łatwiznę – sięgnij po oryginały lub anglojęzyczne źródła. Wiecie, że mimo tego, że Polska Wikipedia jest bardzo duża, to, jeśli chodzi o zawartość i źródła poszczególnych haseł jest strasznie uboga wobec anglojęzycznej? I czasem trzeba porównać artykuły z tych dwóch źródeł, żeby wyciągnąć maksymalnie obiektywną definicję. Nie wspominając już o tym, że źródeł dla haseł po angielsku jest przeważnie kilka razy tyle, co w polskiej wersji.  Ato świadczy o tym jak wiarygodne jest dane hasło.
Jesteś fanem komiksów Marvela lub DC? Nawet nie kombinuj z szukaniem polskich wersji większości z nich. Przeważnie są to wykrojone z większej całości historyjki. Traci się na tym dużą cześć kontekstu i większość czaru uniwersum. A w necie macie całe serie do czytania na kompie, tablecie czy telefonie (ja czytam na tablecie). Tak przeczytałem większość z serii X-Men, całość LOBO, na bieżąco czytam Deadpoola.

Nie wiem, co lubicie, czym się zachwycacie, ale sięgnięcie po to samo, po angielsku, jest idealnym pierwszym krokiem. I nie chodzi o wrzucanie stronek przez google translatora. Chodzi o czytanie po angielsku ze słownikiem w ręku! Bo jak odnajdziesz słowo, to je zapamiętasz, jak je przeczytasz, to je po prostu zobaczysz. Wiec nie używajcie automatycznych translatorów do stron, olejcie filmy z lektorem, a jak przeczytaliście fajną książkę zachodniego autora, to poszukajcie jej w audiobooku po angielsku i słuchawki na uszy, książka w dłoń!
Nigdy nie przestajemy się uczyć, więc nigdy nie jest za późno, żeby zacząć…a dziś, nie znając angielskiego tracicie naprawdę dużo, jeśli uczestniczycie w Internecie J
Powodzenia!
PS. A ja szykuje się do rozpoczęcia nauki, tym razem profesjonalnie, języka japońskiego. To moje marzenie od lat i w końcu chyba je zrealizuję J


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Satanizm laveyański

Ciemna strona pornobiznesu

Anonimowi Alkoholicy to sekta!