Twórcze niedojebanie

Ja to mam przesrane...

Nie, nie będę się nad sobą użalał. Potrzebuje to wywalić z systemu i wziąć się do roboty.

Od kilku lat chodzi za mną pomysł na książkę. Mam kosmologię, mam bohatera, mam zarys fabuły...podobno dość dobrze piszę...

Próbowałem już rożnych metod, żeby się zmobilizować. MS Project to gówno - nie nadaje się do takich celów, wrzucanie w kalendarz sztywnych ram na kolejne strony/rozdziały nie działa. Wyłączam, powiadomienia i już. Samodzielne ustalanie deadline'u to równie dobre jak próba zrobienia kupy z książką w mniej niż 15 minut.

Najgorsze, że w głowie historia się rozrasta, zmienia...i nic. Nie brakuje mi motywacji, bo chce się tym, co wymyślam dzielić.

Za każdym razem gdy zacznę, to przez chwile idzie super. Jak nie mam dystraktorów, to nawet coś tam wyklecę. Ale jak tylko się na chwile oderwę i wrócę do tekstu...automatycznie go usuwam. Przestaje mi się podobać, nie jestem z niego zadowolony. W ten sposób przejebałem już dobre kilkanaście tysięcy słów...prosto w niebyt cyfrowego śmietnika.

Jak wstawiałem ostatnio shorta, to zgadnijcie ile mi zajęło jego napisanie?

Trochę ponad godzinę. Usiadłem, napisałem, zrobiłem szybką korektę i umieściłem tutaj.

Jak bym go zostawił na pół godziny i do niego wrócił, to pewnie nikt by go nigdy nie przeczytał.

Nie uważam się za perfekcjonistę, bo często sobie pobłażam. Raczej jestem typem literackiego berserka. Wpadam w trans i piszę dopóki go coś nie przerwie. Trudno jest później mi wrócić do tego stanu i kontynuować przerwany proces na tych samych falach. Dlatego jak zrobię sobie przerwę i zaczynam znowu pisać, to tak jakbym chciał heavy metalową kompozycję zakończyć refrenem disco-polo. Kurwa, nie pasuje...
Od razu się irytuje i całość leci w kosz...

Dlaczego to piszę? Bo w ten sposób chce postawić sam sobie diagnozę. Publicznie się przyznać do choroby. Często to jest skutecznym lekarstwem. Może ktoś podsunie receptę? Ale i tak wiem, że to siedzi we mnie i sam muszę się ogarnąć.

Wiem jedno, muszę zacząć pisać metodycznie i systematycznie, nie transowo i z nastawieniem na koniec. Znam lekarstwo, wiem jak je zaaplikować. Tylko jak z większością tego typu problemów, najciężej jest otworzyć tę szufladkę i zażyć pierwszą tabletkę...

No i się do czegoś przyznam od razu. Nie wiem jak to do działa, ale pisząc ostatni akapit już wiem jak to zrobić. Wiem co muszę zmienić i jak pójść do przodu...ale nie zapeszam, tylko siadam do pisania...

Dzięki!!!

Nie proście mnie o zarys fabuły czy cokolwiek z tym związane...wielu próbowało to ze mnie wyrwać i nic z tego. Zamierzam natomiast pisać tutaj o tym jak mi idzie i dzielić się spostrzeżeniami z tego procesu, bo już wiem, że to jedno z lekarstw na mój mentalny rozpierdol.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Satanizm laveyański

Ciemna strona pornobiznesu

Anonimowi Alkoholicy to sekta!