Obraza uczuć religijnych – moje spojrzenie

Dziś, z poniedziałku, chciałbym podzielić się z Wami moimi przemyśleniami odnośnie pewnej dość specyficznej instytucji czy też koncepcji. Od razu zaznaczę, że to moje subiektywne podejście i nie aspiruję do miana posiadacza monopolu na prawdę. Nie chce też nikomu wtłaczać wykładni pojęć czy też podejścia do tematu. Każdy może mieć swoje zdanie na poruszane tutaj tematy i ma do tego prawo. Piszę to głównie po to, żeby to sobie usystematyzować i zamknąć w spójną formę to, co wielokrotnie wypowiadałem w dyskusjach ze znajomymi lub pisałem w krótkich postach na FB.

Chcę się przyjrzeć zjawisku uczuć religijnych w kontekście ich tak zwanej obrazy. Impulsem oczywiście jest niesławny paragraf 196 KK. 
Zatem jeśli pozwolicie to zacznę J

Uczucia


Co to są uczucia? Każdy z nas je ma i tak podskórnie wiemy, co to jest i jak się objawia. Jednak czy ktoś na zawołanie może powiedzieć, co to jest? Nie jest to łatwe, ale spróbuję.

W moim odczuciu (J), uczucia to jest nasza osobista i indywidualna reakcja na zjawiska zewnętrzne. Coś z zewnątrz, osoba, zdarzenie lub informacja, powoduje, że odczuwamy wewnętrznie pewną zmianę. Może ona być subtelna, drobna; może też być gwałtowna i powodująca eksplozję. Uczucia to są zmiany, które odczuwamy świadomie i możemy albo się im poddać, albo nad nimi zapanować. Wszystko zależy od naszej ich znajomości i siły woli. 

Jeśli się nad tym naprawdę zastanowimy to częściej tłumimy uczucia ze względu na sytuację społeczną czy prawo, niż dajemy się im ponieść.

Uczucia, na potrzeby tych rozważań, możemy podzielić na dwie ogólne kategorie:
- Uczucia pozytywne – czyli takie, które powodują, że czujemy się lepiej niż w stanie wyjściowym i „wypuszczone” nie robią nikomu krzywdy, oraz

- Uczucia negatywne – które powodują pogorszenie się naszego stanu psycho-fizycznego i brak panowania nad nimi może prowadzić do uszkodzenia mienia lub zdrowia innych osób

Ze względu na nasze uwarunkowania społeczne najczęściej tłumimy uczucia negatywne. Wynika to z naszej wewnętrznej potrzeby posiadania dobrych relacji z ludźmi oraz harmonijnej obecności w społecznościach. Ktoś może powiedzieć, że to nie są powody, ale w moim odczuciu wszyscy chcemy być lubiani i dostrzegani pozytywnie w naszym najbliższym otoczeniu. Nawet, jeśli czasem członkowie naszej społeczności nie zachowują się zgodnie z naszymi oczekiwaniami i powodują, że trafia nas przysłowiowy „szlag”. Dlatego od najmłodszych lat uczymy się panować nad naszymi negatywnymi emocjami, uczuciami. Uczymy się je rozładowywać nieinwazyjnie i możliwe z jak najmniejszą stratą własną. Bo uniknąć ich całkowicie nie unikniemy.

Z uczuciami pozytywnymi jest odwrotnie. Chcemy się nimi dzielić, potrzebujemy je wzmacniać poprzez udział w nich innych osób, bo po prostu sprawia nam to przyjemność. Udział innych osób podzielających nasze uczucia potęguje satysfakcję z tych pozytywnych emocji. Niestety zbyt rzadko to robimy. Powodem tego jest przede wszystkim fakt, że nie uczymy się tego. W ten sposób, lekcje tłumienia negatywnych emocji przekładamy na wszystkie uczucia. Bo tylko tego się uczymy odnośnie naszych uczuć.
Wróćmy teraz do naszych emocjonalnych relacji z otoczeniem.

To, co odczuwamy wewnętrznie zawsze w pośredni albo bezpośredni sposób wpływa na nasze zachowanie.
Jedni są lepsi w ukrywaniu swoich wewnętrznych stanów, inni gorsi. Nasze uczucia zawsze wpływają na nasze relacje z innymi oraz na ich stosunek do nas.

Uczucia możemy żywić też wobec koncepcji lub przedmiotów.

W przypadku negatywnych uczuć, to przedmioty najczęściej stanowią obiekt rozładowania złych stanów emocjonalnych. Są też często obiektami naszego pożądania czy afektu. Jednak te uczucia wobec przedmiotów nie są z reguły zbyt głębokie i tak bardzo angażujące jak uczucia wobec koncepcji, idei.
Możemy prawie na równi z uczuciami, jakimi darzymy inną osobę, obdarzyć i poświęcić swoje zasoby na osobisty związek emocjonalny z koncepcją. Dzieje się tak w przypadku ideologii i częściej, wobec wiary i/lub religii. W moim odczuciu takie afekty są szkodliwe na wielu płaszczyznach i człowiek nie powinien obdarzać żadnej ideologii miłością czy nienawiścią. To właśnie emocjonalne podejście do idei powoduje przeniesienie tych emocji na osoby, które są zaangażowane w tę samą ideę lub w przeciwną, inną.  I muszę zaznaczyć, że miłość do tej samej koncepcji może spajać społeczności, być najlepszym klejem dla ludzi z pozoru innych – tutaj nie ma dwóch zdań. Jednak takie ideologiczne cementowanie społeczności może prowadzić do pewnego poziomu ksenofobii i szowinizmu. Bo tak scementowane grupy będą się obawiały naruszenia ich ukochanej koncepcji przez obce idee, ale też, mogą wykazywać tendencje do traktowania odmiennych koncepcji, jako gorszych. A od tego prosta droga do ideologii dyskryminacji innych, obcych, bez racjonalnych i faktycznych podstaw.

Zatem z jednej strony nie potrafimy okazywać uczuć wobec innych ludzi, bo się tego nie uczymy i traktujemy wszystkie odczuwane emocje, jako stany wymagające tłumienia. Niezależnie od tego czy jest taka potrzeba, czy nie.  

Z drugiej strony mamy przesadną emocjonalną więź z koncepcjami, ideologiami i bezkrytycznie traktujemy je, jako dobry objaw więzi społecznych, gdy tymczasem są tylko protezą relacji i więzi. Częściej dzielą ludzi niż ich łączą.

Przynajmniej w moim odczuciu.
W ten sposób dochodzimy do…



Uczucia religijne


Cóż to takiego?

Uczucia religijne to osobisty i indywidulany sposób wewnętrznej reakcji na obiekt kultu religijnego. Dana osoba jest silnie emocjonalnie związana z wyznawaną religią i sytuacje dotyczące obiektów kultu dotykają ją na poziomie euczuć. W moim podejściu jest to przeniesienie afektu do koncepcji na afekt wobec przedmiotu lub innej koncepcji. Jeśli spojrzymy na religię w duchu memetyki, to religia jest metamemem[i]. Czyli jest ujednoliconym zbiorem koncepcji na temat innych koncepcji lub obiektów. W tym ujęciu, jeśli mamy jednoznacznie emocjonalne podejście do religii to wszystkie zawarte w niej koncepcje są „obdarowane” w spadku też ładunkiem emocjonalnym. Bywa to oczywiście wybiórcze i możemy mieć w nosie niektóre z koncepcji religijnych, ale przeważnie większość obiektów kultu czy dogmatów jest przez fakt bycia częścią tej religii obdarzona naszym afektem. Niestety często bez zrozumienia ich idei czy nawet znajomości ich pochodzenia czy wagi.


Jest jeszcze jeden „problem” z uczuciami religijnymi. Otóż uczucia te powstają na dwa sposoby i są zależne od tego, kiedy są formowane.

W pierwszym przypadku, gdy mamy do czynienia z dziedziczeniem religii (dziecko od rodziców) to emocje związane z kultem religijnym są wpajane, jako komplet, niezależnie od szczerej wiary czy rzeczywistego, zbudowanego osobiście związku z religią. Dziecku zostaje przedstawiona gotowa koncepcja i wpojone zasady odniesień do niej. Nie odmawiam tak uzyskanym uczuciom autentyczności, bo mogą z czasem stać się autentyczne. Uważam jednak, że nie są one wystarczająco wewnętrznie uzasadnione i przypominają wymuszoną miłość i uwielbienie uciskającego lud tyrana.

W drugim przypadku mamy uczucia religijne przeniesione z wewnętrznych i osobistych emocji do obiektu wiary. Jeśli wierzymy Boga, osobiście i indywidulanie i wejdziemy w instytucję religii, która jest „nakładką” na tę wiarę, jej instytucjonalną wersją, to możemy przenieść nasze uczucia na poziom religii. Religia zawsze wnosi do wiary wartość dodaną pod postacią unormowanych rytuałów i dogmatów. Jeśli zaakceptujemy religię, jako uzasadnione uzupełnienie naszej wiary, to przez asocjację (skojarzenie) przeniesiemy nasze emocje na te dogmaty i obiekty kultu. Mimo tego, że pierwotnie, w naszej osobistej wierze nie miały żadnego znaczenia lub w ogóle nie występowały. Takie sytuacje mają miejsce w przypadku wstąpienia do kościoła w wieku dorosłym lub na etapie częściowo już ukształtowanej tożsamości.

Obserwujemy także jeszcze jeden przypadek „wariacji” uczuć religijnych. Mianowicie osoba będąca członkiem kultu lub kościoła akceptuje tylko część dogmatów i obiektów kultu, inne odrzuca. W ten sposób wybiórczo wiąże się emocjonalnie z elementami religii, podczas gdy inne nie angażują uczuciowo. Szczególnie widoczne jest to, w naszej rzeczywistości, w kościele katolickim gdzie najczęściej spotykaną postawą jest emocjonalna więź z dogmatami o boskości Jezusa, podczas gdy dogmaty ściśle związane ze świętością samego kościoła są przez wiernych traktowane, jako nieistotne. Mimo tego, że w koncepcji kościoła stanowią nierozerwalną całość.

Powoli dochodzimy do sedna tematu. W uczuciach religijnych jest jedna ciekawa sprawa. Z pozoru emocjonalny związek z koncepcjami nie powinien się różnić od uczuć wobec ludzi. Tak jednak nie jest. Obserwuję, że gdy nie potrafimy prawidłowo okazywać emocji wobec innych ludzi, angażujemy się emocjonalnie w koncepcje. I w odróżnieniu od uczuć wobec ludzi – uważamy, że uczucia te mogą zostać zranione, obrażone i wymagają ochrony i stanowczej reakcji…


Obraza uczuć religijnych


Jak to jest, że nie stajemy przed sądem w sytuacji, gdy osoba, którą kochamy nie odwzajemnia naszych uczuć, łamie nam serce i powoduje depresję.
Natomiast uważamy, że uczucia, jakimi darzymy koncepcje religii wymagają naszej obrony, uzewnętrznienia, oburzenia i prawnego sankcjonowania?

To mnie nurtuje, bo przecież złamane serce ma dużo większy i może mieć bardziej destrukcyjny wpływ na nasze życie i zdrowie niż naśmiewanie się z obiektu kultu.

Bo czym tak naprawdę jest obraza uczuć religijnych?
Według mnie do naruszenia więzi emocjonalnej z koncepcją dochodzi zawsze, gdy pod wpływem krytyki lub informacji o przeciwnej do niej treści, zaczynamy odczuwać odmienne od zwyczajowych emocje. Ktoś krytykując religię powoduje, że zaczynamy mieć wątpliwości, co do jej zasadności. Albo uznajemy, że odmienne od naszego spojrzenie na religijną koncepcję jej zagraża. No może nie jej bezpośrednio, ale naszej interpretacji tej idei.

Czyli albo ktoś spowodował, że zacząłem odczuwać wobec obiektu kultu coś innego, niespodziewanego; albo ktoś publicznie pokazał, że patrzy na ten obiekt inaczej i nam się to nie podoba. Bo uczucia są zawsze osobiste i nie ma takiego czegoś jak uczucia zbiorowe.

W obu przypadkach mamy do czynienia z zewnętrznym czynnikiem, który podważa szczerość lub autentyczność naszego emocjonalnego związku z obiektem kultu. I tutaj się pojawia jedno pytanie – czy fakt, że ktoś podważa autentyczność Twoich uczuć wobec czegokolwiek powinno być obiektem ochrony prawnej? Czy jeśli ktoś naopowiada o Twojej dziewczynie bzdur, chcąc zmienić Twoje do niej podejście powinien lądować z urzędu przed sądem? Oczywiście, jeśli zrobił to publicznie to staje przed sądem z powództwa cywilnego i odpowiada za pomówienie. Ale to nie jest sprawa o Twoje uczucia, tylko o dobre imię konkretnej osoby, które zostało naruszone i może mieć wpływ na jej relacje ze społecznością, miejscem pracy czy relacjami rodzinnymi.

I tutaj jest pies pogrzebany! 

Bo pomówiony obiekt kultu, na poziomie dochodzenia cywilnego nie ma żadnych szans na obronę. Nikt nie jest w stanie, faktycznym materiałem dowodowym, okazać boskości czy realności dogmatu religijnego. Jak udowodnisz przed sądem, że Jezus albo Maryja zostali pomówieni i w związku z tym, ucierpiała ich reputacja wpływająca na ich działalność w społeczności? Jak udowodnisz, że kwestionowanie jakiegokolwiek dogmatu ma wpływ na jego prawdziwość? Wszystkie obiekty kultu są nimi na mocy tylko i wyłącznie wiary. Obiekty wiary nie mają osobowości prawnej, nie są istotami podlegającymi regulacjom jakiegokolwiek prawa. I jako takie nie mogą lub nie powinny być obiektami postępowań przed sądami. Tak jak emocje związane z ich wyznawaniem.


To, dlatego kościół w Polsce tak długo, jak tylko będzie mógł będzie walczył o utrzymanie tego idiotycznego, religijnego przepisu. Bo wie, że jeśli to narzędzie zostanie mu wytrącone, to nie będzie miał żadnych narzędzi, żeby cenzurować krytyczne wypowiedzi pod swoim adresem, dopuszczać ateistów i ludzi innych wyznań do publicznych debat na temat dogmatów. Dziś mają prawny bicz na ludzi, którzy ośmieliliby się publicznie skrytykować logiczność czy realną zasadność tez, które głoszą. Tym biczem jest artykuł 196 Kodeksu Karnego, który powinien zniknąć, jeśli ktokolwiek w Polsce chce rozpocząć debatę na temat jakiejkolwiek religii. Bo za chwilę, wzorem krajów Europy zachodniej, staniemy przed problemem narastającej liczby imigrantów wyznania islamskiego i im, tak samo jak dziś kościołowi katolickiemu, wręczymy do ręki narzędzie uniemożliwiające jakąkolwiek prawdziwą debatę religijną. Zawsze jakiś muzułmanin okaże się obrażony, a że w Islamie nie ma rozdziału między prawem religijnym a doktrynami religijnymi – będziemy mieli spory problem…



[i] mem o memie – chętnych do zgłębienia koncepcji memetyki zapraszam tytułem wstępu do hasła w Polskiej Wikipedii. To powinno wystarczyć na potrzeby tych rozważań. Rozszerzeniem tematu mogą być książki – „Maszyna Memowa” Susan Blackmore i „Samolubny gen” Richarda Dawkinsa

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Satanizm laveyański

Ciemna strona pornobiznesu

Anonimowi Alkoholicy to sekta!