Facebook-owe Bagienko

Możecie ten tekst potraktować dowolnie. Może być zwykłą opowieścią znudzonego Facebookiem
kolesia; może być dziwnym poradnikiem jak korzystać z FB; może być przestrogą, ostrzeżeniem dla słabeuszy, żeby omijali ten portal z daleka. A może okaże się terapią, serum odmulającym zaczadziałe niebieską mgiełką mózgów. Nie wiem. To do Ciebie należy decyzja, jak podjedziesz do tego, co piszę i z czym odejdziesz, jeśli uda Ci się doczytać do końca.

Nie będę się tutaj silił na psychologizujące analizy czy wnikanie w pokręcone motywacje ponad miliarda użytkowników Facebooka. To bez sensu, a medalu mi za to nikt nie da. Spisuję swoje spostrzeżenia, jako wyzwolonego neofity. Bo wymiksowałem się z tego bagienka, ale nadal bacznie obserwuję ten serwis. Jest co obserwować, bo dziwactw, patologii, zaburzeń i zwykłego kretynizmu, jest na nim więcej niż w przeciętnym szpitalu z pokojami o miękkich ścianach, gdzie klamki są tylko z jednej strony.

Jeśli zatem chcesz zrobić krok w tył i spojrzeć na FB moimi oczami - zapraszam. Jeśli nie chcesz wychylać główki z ciepłego gówienka znajomych, grup, wydarzeń i fanpage'y - skończ teraz...nic dobrego dla Ciebie tutaj nie ma.

Niezdecydowanych zachęcam.

Nie zapomnijcie spakować dystansu i poczucia humoru. Jak jesteście na FB, to na bank Was obrażę, wyśmieję i postawię pomnik z nawozu. Swój postument codziennie wygładzam szpachelką i łatam odpryski, żeby nie cuchnęło.

Spakowani? To jedziemy!


O Fejsbuk!

Jest wszędzie. Ciężko się o niego nie otrzeć. Fejsbuka ma Twój kolega z ławki; kumpel z pracy, każdą wolną chwilkę przyozdabia niebieskim paskiem; Twoja ciocia sadzi kapustę i ziemniaki na FB; Twoja ulubiona stacja telewizyjna pokazuje, że też ma FB. Ty nie masz? Dziwak! Skąd Ty się urwałeś? Urodziłeś się wczoraj w jakiś jaskini na Podhalu? Jak nie masz FB, to nie istniejesz.
Nie przekonany? Nadal uważasz, że bez FB się da?
Chodzisz jak pajac po portalach informacyjnych, a przecież wszystko możesz mieć na swojej tablicy! Chcesz pooglądać fotki – są na FB…w cholerę, nie dasz rady ich obejrzeć jakbyś miał pięć żyć! Filmiki, muzyka, gry! Wszystko w jednym miejscu. Dla Ciebie! Od nas!

I się łamiesz…bo tyle można skorzystać. Znajomi spędzają tam dużo czasu, będziesz to robił z nimi. Poznasz mnóstwo nowych ludzi. Rozszerzysz horyzonty. Będziesz na fali, nie pod nią czy obok niej.

Wchodzisz na stronę główną i widzisz, że to wszystko „…jest (i zawsze będzie) darmowe!”. Czy trzeba czegoś więcej?
Wpisujesz swoje imię i nazwisko, podajesz maila, datę urodzin i płeć. Wymyślasz hasło i gotowe! Masz fejsbuka!

Sidła się zatrzaskują. Teraz musisz odszukać znajomych. Strona proponuje wyszukiwanie z maila, ale większość to ignoruje, pomija. Na razie…

Teraz trzeba dodać fotkę, zdjęcie profilowe, bo te głupie popiersia wyglądają po prostu źle. Więc robisz selfie, albo wrzucasz coś z netu. Po linii najmniejszego oporu, bo przecież chodzi o narzędzie, nie emocje czy zaangażowanie. Potem szybko uzupełniasz podstawie informacje – szkoły, miejsce zamieszkania, pracę…i nie zwracasz uwagi, że wszystkie te dane udostępniasz publicznie, całemu fejsbukowi. A to nie mało ludzi – blisko 1,5 miliarda aktywnych kont. Ale przecież to nic takiego! Mieszkasz naprawdę w Radomiu, ale wpisujesz Nowy Jork, bo możesz. „Szlachta nie pracuje”, „Wyższa Szkoła Łopatologii Stosowanej” i jesteś mistrzem! Jest bezpiecznie, nawet jak podałeś swoje prawdziwe imię i nazwisko. Bo to jednemu psu na imię Burek?

Jest haczyk? Oczywiście, że jest! Bo FB od razu wie, że podałeś nieprawdziwe dane. Myślisz, że taki serwis nie ma skryptów czeszących profile i sprawdzający co wpisujesz? Nikt nie traktuje „Wyższej Szkoły Robienia Hałasu” jako prawdziwej uczelni. Tym bardziej nie myśl, że jak wpiszesz Honolulu, jako miejsce zamieszkania, to Twoje IP nie powie – „gówno, prawda – Kielce!”.
Co fejsbuk robi, z tym że wie, że ściemniasz – wrócimy do tego.

Od momentu założenia konta zaakceptowałeś warunki Facebook’a i wszystko, co zrobisz na tej stronie, jest własnością i do dyspozycji serwisu. Wiesz o tym? To super! Mądry jesteś. Ale to tak, jak z reklamą – fakt, że znasz triki reklamowe, nie oznacza, że jesteś na nie odporny. Po prostu masz o nich wiedzę. Tyle.

Do tego też wrócimy…

Więc masz konto. Oglądasz sobie fejsbuka. Opcji w cholerę. Funkcji – multum. Idzie się pogubić. Ale jak już wstąpiłeś na chwilkę, to nie myśl, że Facebook pozwoli Ci odejść…co to, to nie…NIGDY!

Stworzyłeś sobie profil i byłeś w tym w uczciwy? Jasne, a ja nie znam literek i pisać nie potrafię…

Wizytóweczka


Wszyscy na FB kłamią! I to nie jest truizm, w stylu doktora House. To fakt. Wybierają najlepsze zdjęcia, często podretuszowane. Wpisują tylko to, co jest korzystne dla nich w informacjach o sobie, koloryzują i fabrykują. Bo przecież trzeba się pokazać jak najlepiej.
Rozumiemy to doskonale. Nie piszemy wszystkiego, ukrywamy, bo chronimy swoją prywatność. Przynajmniej taki pretekst przyjmujemy. Wyłącznie po to, żeby za chwilę pochwalić się, czym będziemy za pół godziny wymiotować, gdzie chlamy wódę z kolegami, czy w którym sklepie właśnie wydaliśmy wypłatę. Więc ta rzekoma prywatność, to tak nie do końca prawda. Chodzi o kreację, którą Facebook umożliwia.

Kreujemy siebie na nowo! Świeżych, lepszych, doskonalszych. Na potrzeby FB. Na początku. Bo problem się zaczyna, gdy fejsbuk staje się znaczącą częścią naszego życia. Gdy budzimy się, by sprawdzić powiadomienia czy ucieka nam autobus, bo właśnie sprawdzaliśmy status lub nowe foteczki koleżanki.

To pierwszy stopień. Następnym jest moment, gdy profil zaczyna być bardziej nami niż my sami. Żyjemy życiem naszego awatara na FB. I jest to bardziej powszechne, niż nam się wydaje. To na fejsbuku szukamy wieści od znajomych, newsów, rozrywki, wrażeń, doświadczeń i czasem nawet sposobu na rozładowanie nerwów czy stresu. Walić spacery, siłownię, sport, spotkania towarzyskie! Wejdę na FB, komuś pojadę i mi przejdzie. Przestajemy żyć naszym życiem. Bardziej utożsamiamy się z profilem na fejsie niż z naszą prawdziwą osobą, charakterem i cechami.

Kluczem tutaj są dwa czynniki – pierwszym jest autokreacja. Możemy stworzyć samych siebie na nowo, tak jak chcemy, z najlepszymi cechami na wierzchu. Oczywiście wszystkie wady, jeśli sobie z nich w ogóle zdajemy sprawę, ukrywamy skrzętnie. I taki awatar się nam podoba, bo jest nami w najlepszym wydaniu. Gdy zestawimy to, jak się prezentujemy na FB z tym, kim jesteśmy w realu – real przegrywa z kretesem. Zasadne jest powiedzenie - „Bohater w necie, dupa na świcie”, bo dokładnie oddaje to, z czym mamy do czynienia. Czy to na fejsie, czy też w internecie w ogóle.
Drugim czynnikiem jest poczucie bezpieczeństwa. Złudne, ale jednak obecne na wczesnych etapach styczności z siecią i serwisem. Siedzimy sobie bezpiecznie w domku, przed monitorkiem, kreujemy się tak, jak chcemy i nikt nie może nam zagrozić, zaszkodzić. Ta bariera jasno świecącego ekranu jest naszą tarczą i oknem. Nie zawieje przez niego huragan agresji, nienawiści czy zwykłej zawiści. Tylko, że fakty wyglądają tak, że jednak zawieje! Poza przypadkową eksplozją monitora, co prawda, nie grozi nam fizyczna szkoda, ale psychiczna już tak. Zwłaszcza jak przywiążemy się emocjonalnie do stworzonego obrazu nas samych. Wtedy każda plamka boli tysiąckrotnie bardziej. Każdy negatywny komentarz pod naszym postem czy zdjęciem urasta do rangi śmiertelnego afrontu. I wkręcamy się w spiralę hejtu, w obronie wyidealizowanej iluzji. Bo tak naprawdę, gdy się przyjrzymy temu, jak sieć na nas oddziałowuje, to nie ma znaczenia, czy się zdenerwujemy na anonimowego użytkownika internetu, czy na kolegę z pracy. Nerwy są te same. I dlatego, przywiązanie do wirtualnego profilu nie jest bezpieczne. Jest dalekie od bezpieczeństwa.
Weźmy także pod uwagę, że profil na FB jest tam po prostu i czeka na wszystko – na rozmowę, komentarze, pociski i zwykłą nienawiść. W realu możemy unikać sytuacji i osób, które mają na nas toksyczny wpływ. Na FB, o ile nie zblokujmy użytkownika (co też jest do przeskoczenia), to po prostu siedzimy jak kuropatwy i czekamy na śrut w dupę. Jesteśmy wystawieni na oceny i krytykę. I sami się wystawiamy. Nie ma znaczenia czy posługujemy się pseudonimem a za obrazek mamy zdjęcie aktora, czy piosenkarki – jeśli przywiążemy się do swojego awatara – dupa boli tak samo!

No i stworzyliśmy swój idealny, wypacykowany obraz, swojego idealnego reprezentanta w sieci.

Po co to jednak wszystko robimy, jeśli nie dla innych. Nie masz mnie w znajomych? Jesteś kiep!

Zostańmy znajomym

Mamy swoje wymarzone alter-ego. Poustawialiśmy wszystko, wyretuszowaliśmy rzeczywistość. Teraz trzeba się zaprezentować. Bo przecież nie robimy tego wszystkiego dla siebie…no może trochę. Lecz głównie po to, żeby pokazać się innym. Od razu stajemy przed dylematem.

Bo jeśli pokażemy się znajomym z reala, to mogą nas zdemaskować, jako oszustów. Z drugiej strony – skąd mamy wziąć „znajomych”, których nie znamy w realu? I od razu Was uspokoję. Zapraszajcie śmiało. Wszystkich! Bo tak jak wcześniej pisałem – wszyscy kłamią, oszukują i koloryzują na FB. Więc jeśli Was zdemaskują, wy możecie zrobić to samo. Mówimy zatem sobie „cześć” i nie wnikamy. Powiększamy grono znajomych bezkrytycznie i bezwarunkowo. W najgorszym wypadku będziemy usuwać posty, komentarze lub blokować szpiegów. O tym też jeszcze napiszę.

Mamy już trochę znajomych. W większości kolegów i koleżanki ze szkoły, pracy, ulubionej knajpy. Teraz wkracza fejsbuk. Zaproponuje nam znajomych. Przeważnie będą to osoby, które też jako szlachta nie pracują i mieszkają w Bangladeszu. Nie musisz ich znać, ale fejsbuk tak pomyśli na podstawie danych, które wpisałeś. Do Ciebie należy decyzja czy poszerzysz grono kumpli na FB o te anonimowe twarze. Jednak im więcej znajomych tym większy fejm, więc przyjmujesz ich wszystkich. Nie są zagrożeniem, bo przecież Cię nie znają.

Zaczynamy wchodzić na strony nowych znajomych, oglądamy ich zdjęcia, gdzieniegdzie klikniemy lajka, czasem coś skomentujemy. Neutralnie lub pozytywnie, nie chcemy wrogów lub wojny. Zacieśniamy więzy. Budujemy relacje z awatarami ludzi, których znamy i których nie znamy. Mamy grono kumpli i kumpelek. Jeszcze nie traktujemy ich jako realnych znajomych, z którymi możemy dzielić się swoim życiem, emocjami czy tajemnicami. Jednak pozorne bezpieczeństwo wirtuala niebawem pchnie nas w tym kierunku. I zaczniemy zwierzać się z problemów obcym osobom, rozładowywać  napięcia na forum publicznym i szukać wsparcia u nierzeczywistych przyjaciół. Ma to negatywne strony, ale też kilka pozytywnych.

Zwierzanie się obcym osobom jest znane w świecie realnym. W knajpie gadamy z barmanem, idziemy pod Biedrę i pijemy browara z obcymi lub w klubie gadamy w kiblu z przypadkową dziewczyną. Te osoby nas nie znają, nie powiążą tego o czym mówisz z Twoim życiem, jutro nic nie będą pamiętać, ty się wyrzygasz z problemów i będzie Ci lepiej. Wszyscy kiedyś coś takiego zrobiliśmy i wiemy, że to działa. Przede wszystkim dlatego, że to są rozmowy. Możemy gadać o wszystkim, nikt nie zapamięta słowo w słowo co mówiliście i zawsze możecie temu zaprzeczyć, albo usprawiedliwić się złą kondycją psychiczna lub alkoholem. To samo możemy zrobić na FB. Pogadać z kimś kogo ledwo znamy na czacie prywatnym, pozbyć się ciężaru i iść dalej ze swoim życiem. Tylko, że tego co napisaliśmy i wysłaliśmy do kogoś, już nie usuniemy. To zostaje. Jeśli nie u nas w archiwum rozmów, to u ich adresata. I będą sobie gdzieś tam leżeć, gotowe do wykorzystania, gdy toporek wojenny wychyli łepek w waszej relacji. Nie oszukujmy się, sami też trzymamy takie rozmowy. Jeśli nie – to jesteśmy głupi, bo inni nasze wynurzenia zapewne przechowują. To jest zawsze cicha, zimna wojna. Oczywiście paranoja i podejrzliwość wobec wszystkich nie jest dobrą postawą w relacjach, nawet on-line, ale ostrożności nigdy za wiele. Nikt chyba nie chciałby zobaczyć screena z rozmowy o chorobie pochwy na grupie gdzie ludzie umawiają się na randki.

Mamy ustawienia prywatności, więc możemy zawsze ograniczyć widoczność wszystkiego, co publikujemy, do określonej grupy odbiorców. Tylko, że to chyba mija się z celem, jak zaczniemy wszystko ustawiać, że tylko my to widzimy. Najwygodniejszym ustawieniem jest „Znajomi”, o ile mamy kontrolę nad tym, kto jest naszym znajomym. A często nam się to wymyka spod kontroli, zwłaszcza w początkowych etapach funkcjonowania na FB.

I jeszcze jedna ważna uwaga – niezależnie od tego czy swoich fejsbukowych znajomych znasz w realu, czy nie – to co widzisz na FB to nie są Twoi znajomi. To albo wypicowane reprezentacje realnych ludzi, albo zupełnie sfabrykowane, stworzone wyłącznie na potrzeby FB profile, których zadaniem jest...no właśnie…


Czy jesteś prawdziwy?

Znacie pojęcie „fejka”? Jak nie, to lepiej spieprzajcie z FB.
Fejk to fałszywe konto, z fałszywą tożsamością i zdjęciami z wyszukiwarki google. Ich żywot jest przeważnie krótki, często bardzo intensywny i złośliwy.

Nie będę Was ostrzegał czy dawał wskazówki jak się obronić przed fejkiem. Podejdę od innej strony – pokażę Wam jak fejka zrobić i do czego można go wykorzystać. Uwierzcie mi, że fejków na FB jest pewnie równie dużo, co kont prawdziwych…jeśli nie więcej.

Zaczynamy od tego, że musimy wymyślić imię i nazwisko. Im mniej egzotyczne, tym lepiej, bo będzie dużo duplikatów na FB i znacznie lepiej się ukryje w tłumie. Więc zapomnijcie o jakichś Zachariaszach, czy Kunegundach. Jan, Roman czy Krzysztof są lepsze. Najpierw musimy założyć adres mailowy. Najlepiej gdzieś gdzie można to zrobić szybko i bezboleśnie. I zapomnijcie o serwisach gdzie nadawany jest adres tymczasowy. Facebook rozpoznaje te adresy i nie pozwala na nich założyć konta. Więc robimy maila na Google, albo gdziekolwiek indziej. Potem musimy znaleźć jakieś fotki. Najlepiej kilka tej samej osoby. Wyszukiwarka gogle powinna pomóc, zwłaszcza opcja wyszukiwania obrazem. Mamy już fotki? Idziemy na FB.

Podajemy podstawowe dane, adres mailowy i hasło. Jesteśmy. Teraz potwierdzamy maila i to ostatni raz gdy odwiedzamy skrzynkę pocztową. Dodajemy zdjęcie profilowe i podajemy podstawowe dane. Ważne jest to, żeby możliwie ukryć wszystko, co podajemy. Nie ustawiajcie publicznie wykształcenia czy zawodu. Nawet jak ściemniacie – ustawiajcie opcję „Tylko ja” lub „Znajomi” – jeśli będziecie pilnować kogo przyjmujecie. Z resztą, jeśli nie planujecie długo wykorzystywać takiego profilu, to wszystko jedno.

Macie zatem fejka. Co można z nim zrobić? Praktycznie wszystko! Możecie trollować ludzi, grać w gry bez ryzyka, ze znajomi się będą z Was śmiali, możecie brylować na zamkniętych grupach i robić cały szereg innych, nie zawsze dobrych rzeczy.

Po co to opisałem? Bo na pewno spotkacie na swojej drodze fejka i będzie Wam go łatwiej rozpoznać. Bo nikt lepiej nie rozpozna szpiega jak drugi szpieg. Więc nawet tylko dla samego ćwiczenia – zrób sobie fejka i pobaw się nim trochę. Wtedy z odległości rozpoznasz cudzego.
Jest jeden haczyk. Pamiętaj, że fejk to nie Ty i z założenia ma mieć krótki żywot. Jeśli się za bardzo do niego przywiążesz – jego nieuchronna strata będzie bolesna. Bo zakładam, że skoro doczytałeś do tego momentu – masz malutki problem z fejsbukiem, przywiązaniem do awatara, lub nawet jesteś uzależniony. Jeśli jednak nie i czytasz bo jesteś ciekawy – też fajnie – będziesz miał sporo zabawy!


Już wkrótce kolejna część! Dajcie znać co sądzicie, jestem bardzo ciekaw czy macie podobne spostrzeżenia :)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Satanizm laveyański

Ciemna strona pornobiznesu

Anonimowi Alkoholicy to sekta!