To tylko Rock'n'Roll
Dla wielu osób rock'n'roll to tylko muzyka. Przebrzmiała, nie ważna i trochę przestarzała.
Dla mnie to przede wszystkim styl bycia. Nie ważne jak się ubierasz, na kogo kreujesz. Jeśli masz rock'n'rolla w sercu to drugi taki typ, zawsze Cię rozpozna.
Bo życie w rytmie rocka to przede wszystkim bycie wolnym. Możesz chodzić ubrany w szeleszczące dresy albo w lakierki; w bojówki w różowy kamuflaż, albo w sandały. Jeśli masz w sobie ten specyficzny typ wolności, to tak naprawdę jesteś rockendrollowcem. Oczywiście jeśli się tego jawnie nie wyrzekasz.
Chodzi o taką wolność, która objawia się przede wszystkim w nonkonformizmie. Nie lubisz jak ktoś Ci mówi, że tak a nie inaczej masz się ubierać, że tego, a tego nie wypada mówić przy babci. Nie jestes chujem i jak ktoś wyrazi swoje emocje, zniesmaczenie to szanujesz to...ale tak naprawdę nie ma to na Ciebie wpływu.
Nie wiem na czym polega to wszystko, ale zawsze poznam kogoś, kto po prostu założył skórzaną kurtkę i glany, a w głębi serca jest zwykłym, jebanym robotem korporacyjnym. Sam pracuję w korporacji i nie uważam tego za synonim, tak popularnego ostatnio, bycia lemingiem. Popularnego oczywiście w negatywnym sensie...
Ostatnio zostałem dość dobrze określony przez znajomych z pracy. Powiedzieli, że jestem takim typem, który niezależnie od tego, za co się weźmie, to będzie to modyfikował i ulepszał, aż robienie tego sprawi mu przyjemność.
To jest właśnie ta wolność. Świadomość, że można nagiąć otaczającą nas rzeczywistość, do tego jak chcielibyśmy żeby wyglądała. Jeśli nie ma we mnie zgody na to, co widzę albo robię, to nie psuję tego, nie niszczę. Próbuje to zmienić tak, żeby zaczęło być dla mnie czymś fajnym. Cóż innego zrobili pionierzy rock'n'rolla z bluesem i jazzem? Zrobili z nich coś, co im się podobało, a że przy okazji pokochały to miliony...to jest właśnie rock'n'roll.
Strasznie nie lubię jak ktoś etykietkuje kogokolwiek stereotypami. Najbardziej irytują mnie ludzie, którzy sami sobie przypinają łatki. Siebie też czasem wkurwiam. Bo myślenie stereotypami, symbolami czy definicjami jest pójściem na łatwiznę. Obdziera nas z tego, co jest w nas najważniejsze - wszyscy jesteśmy wyjątkowi. Jak przypniesz komuś łatkę "-isty" i do tego wierzysz w moc skrótów myślowych, to nawet nie będziesz chciał się dowiedzieć kim jest ten człowiek.
Wracając do rock'n'rolla. Czy sama muzyka ma znaczenie?
Moim zdaniem ma, lecz nie chodzi o użyte instrumentarium. Bo rock'n'roll to nie tylko gitary. Chodzi o odnalezienie siebie w muzyce; o znalezienie swojej ścieżki dźwiękowej. Nigdy nawet nie szukałem rock'n'rolla w muzyce techno, disco czy trance. Ktoś może tam znalazł swój rock'n'roll, dzięki tej właśnie muzyce może iść swoją własną ścieżką. Szczerze w to wątpię. Nie odmawiam artystom wykonującym taką muzykę talentu czy szczerych intencji. Chodzi o to, że "umc, umc" jest jasne, jednoznaczne i poza prostymi dźwiękami, rzadko przenosi jakąkolwiek treść. Dla mnie nie ma nic rock'n'rollowego tych gatunkach, nawet jak dorzucisz tekst o wolności, to nadal będzie pukanie maszynki. Nie kwestionuję całej elektroniki, bo lubię niektóre utwory Aphex Twin, słucham Lustmorda, Scorn czy innych zespołów, które wpadły mi w ucho. Nie jest to jednak mój soundtrack.
Co z rapem albo hip-hopem? Lubię kilku wykonawców amerykańskich z lat 90-tych. Nie przepadam za polską odmianą, ale nie kwestionuję autentyczności ani nonkonformizmu. Wkurwia mnie jedynie, że często w hip-hopie zaczyna się na ważnych kwestiach, a później pojawiają się blig-blingi, fury i dupy...jeśli taki kawałek pojawia się w repertuarze twórcy hip-hop, to ja od razu kwestionuje intencje takie artysty. Albo jestes autentyczny i na tym zarabiasz, albo udajesz autentyczność żeby zarobić. Wcześniej czy później to wychodzi...na takich twórców, niezależnie od rodzaju muzyki, robię bardzo rzadką kupę i odchodzę bez spuszczania wody.
Często odrzucam jakąś kapelę bo nie ma w tekstu, wokalu, albo nie rozumiem o czym śpiewają. Tak już mam. Dla mnie wokal w utworze jest przewodnikiem po melodii i zaproszeniem do uczestniczenia w muzyce.
Co to jest zatem ten rock'n'roll?
To styl życia, styl bycia. Jak sama nazwa wskazuje należy się zderzyć z rzeczywistością i po niej przejechać. Przejechać swoja osobowością, zmaglować swoją wyjątkowością. Jeśli bezkrytycznie akceptujesz to, co Cię otacza i nie wierzysz, że to Ty tworzysz swoją rzeczywistość, to jesteś jebanym lemingiem. Kwestionuj i modyfikuj, bo to Ty rządzisz swoim życiem - to jest moim zdaniem kwintesencja rock'n'rolla.
BTW: Znam bardzo mało osób (albo wcale), które coś osiągnęły i są zadowolone z życia i słuchają wyłącznie disco i techno. Jak chcesz kreować świat to najpierw musisz otworzyć oczy i uszy. Skakanie w klubie do jednego rytmu nigdy nie zainspirowało nikogo do niczego...no może poza napierdalania się kijami i wyrywania suk...ale chyba nie o to chodzi w życiu.
*Dobra rada: jeśli uczysz się języka obcego, to znajdź kapelę w Twoim stylu, która śpiewa w tym języku. Ściągnij teksty i tłumacz je sam. Nie ma lepszego sposobu na naukę języka, aniżeli przez wchodzenie głębiej w to co się lubi. Ja tak się uczyłem angielskiego. Przez kilka lat podstawówki miałem angielski, później w liceum niemiecki i rosyjski. Jak startowałem na studia, to od razu ze średnio zaawansowanego poziomu. Gramatyka do dziś trochę kuleje, ale przez tłumaczenia tekstów ulubionych kapel, czasem po kilka godzin dziennie, mam w głowie tyle gotowych i fajnych zwrotów (i wiem co oznaczają), że słownikowo nigdy nie miałem problemów z pisaniem czy mówieniem po angielsku.
Dla mnie to przede wszystkim styl bycia. Nie ważne jak się ubierasz, na kogo kreujesz. Jeśli masz rock'n'rolla w sercu to drugi taki typ, zawsze Cię rozpozna.
Bo życie w rytmie rocka to przede wszystkim bycie wolnym. Możesz chodzić ubrany w szeleszczące dresy albo w lakierki; w bojówki w różowy kamuflaż, albo w sandały. Jeśli masz w sobie ten specyficzny typ wolności, to tak naprawdę jesteś rockendrollowcem. Oczywiście jeśli się tego jawnie nie wyrzekasz.
Chodzi o taką wolność, która objawia się przede wszystkim w nonkonformizmie. Nie lubisz jak ktoś Ci mówi, że tak a nie inaczej masz się ubierać, że tego, a tego nie wypada mówić przy babci. Nie jestes chujem i jak ktoś wyrazi swoje emocje, zniesmaczenie to szanujesz to...ale tak naprawdę nie ma to na Ciebie wpływu.
Nie wiem na czym polega to wszystko, ale zawsze poznam kogoś, kto po prostu założył skórzaną kurtkę i glany, a w głębi serca jest zwykłym, jebanym robotem korporacyjnym. Sam pracuję w korporacji i nie uważam tego za synonim, tak popularnego ostatnio, bycia lemingiem. Popularnego oczywiście w negatywnym sensie...
Ostatnio zostałem dość dobrze określony przez znajomych z pracy. Powiedzieli, że jestem takim typem, który niezależnie od tego, za co się weźmie, to będzie to modyfikował i ulepszał, aż robienie tego sprawi mu przyjemność.
To jest właśnie ta wolność. Świadomość, że można nagiąć otaczającą nas rzeczywistość, do tego jak chcielibyśmy żeby wyglądała. Jeśli nie ma we mnie zgody na to, co widzę albo robię, to nie psuję tego, nie niszczę. Próbuje to zmienić tak, żeby zaczęło być dla mnie czymś fajnym. Cóż innego zrobili pionierzy rock'n'rolla z bluesem i jazzem? Zrobili z nich coś, co im się podobało, a że przy okazji pokochały to miliony...to jest właśnie rock'n'roll.
Strasznie nie lubię jak ktoś etykietkuje kogokolwiek stereotypami. Najbardziej irytują mnie ludzie, którzy sami sobie przypinają łatki. Siebie też czasem wkurwiam. Bo myślenie stereotypami, symbolami czy definicjami jest pójściem na łatwiznę. Obdziera nas z tego, co jest w nas najważniejsze - wszyscy jesteśmy wyjątkowi. Jak przypniesz komuś łatkę "-isty" i do tego wierzysz w moc skrótów myślowych, to nawet nie będziesz chciał się dowiedzieć kim jest ten człowiek.
Wracając do rock'n'rolla. Czy sama muzyka ma znaczenie?
Moim zdaniem ma, lecz nie chodzi o użyte instrumentarium. Bo rock'n'roll to nie tylko gitary. Chodzi o odnalezienie siebie w muzyce; o znalezienie swojej ścieżki dźwiękowej. Nigdy nawet nie szukałem rock'n'rolla w muzyce techno, disco czy trance. Ktoś może tam znalazł swój rock'n'roll, dzięki tej właśnie muzyce może iść swoją własną ścieżką. Szczerze w to wątpię. Nie odmawiam artystom wykonującym taką muzykę talentu czy szczerych intencji. Chodzi o to, że "umc, umc" jest jasne, jednoznaczne i poza prostymi dźwiękami, rzadko przenosi jakąkolwiek treść. Dla mnie nie ma nic rock'n'rollowego tych gatunkach, nawet jak dorzucisz tekst o wolności, to nadal będzie pukanie maszynki. Nie kwestionuję całej elektroniki, bo lubię niektóre utwory Aphex Twin, słucham Lustmorda, Scorn czy innych zespołów, które wpadły mi w ucho. Nie jest to jednak mój soundtrack.
Co z rapem albo hip-hopem? Lubię kilku wykonawców amerykańskich z lat 90-tych. Nie przepadam za polską odmianą, ale nie kwestionuję autentyczności ani nonkonformizmu. Wkurwia mnie jedynie, że często w hip-hopie zaczyna się na ważnych kwestiach, a później pojawiają się blig-blingi, fury i dupy...jeśli taki kawałek pojawia się w repertuarze twórcy hip-hop, to ja od razu kwestionuje intencje takie artysty. Albo jestes autentyczny i na tym zarabiasz, albo udajesz autentyczność żeby zarobić. Wcześniej czy później to wychodzi...na takich twórców, niezależnie od rodzaju muzyki, robię bardzo rzadką kupę i odchodzę bez spuszczania wody.
Często odrzucam jakąś kapelę bo nie ma w tekstu, wokalu, albo nie rozumiem o czym śpiewają. Tak już mam. Dla mnie wokal w utworze jest przewodnikiem po melodii i zaproszeniem do uczestniczenia w muzyce.
Co to jest zatem ten rock'n'roll?
To styl życia, styl bycia. Jak sama nazwa wskazuje należy się zderzyć z rzeczywistością i po niej przejechać. Przejechać swoja osobowością, zmaglować swoją wyjątkowością. Jeśli bezkrytycznie akceptujesz to, co Cię otacza i nie wierzysz, że to Ty tworzysz swoją rzeczywistość, to jesteś jebanym lemingiem. Kwestionuj i modyfikuj, bo to Ty rządzisz swoim życiem - to jest moim zdaniem kwintesencja rock'n'rolla.
BTW: Znam bardzo mało osób (albo wcale), które coś osiągnęły i są zadowolone z życia i słuchają wyłącznie disco i techno. Jak chcesz kreować świat to najpierw musisz otworzyć oczy i uszy. Skakanie w klubie do jednego rytmu nigdy nie zainspirowało nikogo do niczego...no może poza napierdalania się kijami i wyrywania suk...ale chyba nie o to chodzi w życiu.
*Dobra rada: jeśli uczysz się języka obcego, to znajdź kapelę w Twoim stylu, która śpiewa w tym języku. Ściągnij teksty i tłumacz je sam. Nie ma lepszego sposobu na naukę języka, aniżeli przez wchodzenie głębiej w to co się lubi. Ja tak się uczyłem angielskiego. Przez kilka lat podstawówki miałem angielski, później w liceum niemiecki i rosyjski. Jak startowałem na studia, to od razu ze średnio zaawansowanego poziomu. Gramatyka do dziś trochę kuleje, ale przez tłumaczenia tekstów ulubionych kapel, czasem po kilka godzin dziennie, mam w głowie tyle gotowych i fajnych zwrotów (i wiem co oznaczają), że słownikowo nigdy nie miałem problemów z pisaniem czy mówieniem po angielsku.
Komentarze
Prześlij komentarz