BLOG Q&A: Być czy mieć?
Dostałem pytanie od Izy i jak ją spotkam to dostanie klapsa, bo jak przeczytałem jej pytanie, to pomyślałem sobie "Kurwa, przecież to rozprawa na dwieście stron" ;)
Musiałem dokonać dość ciekawej i rozwijającej ekwilibrystyki intelektualnej, żeby nie skakać po tematach, ale domknąć całość w jednym, zgrabnym poście...nie było łatwo...ale chyba się udało.
To jedziemy.
Iza napisała: "Napisz o rozdarciu współczesnego człowieka, o jego stosunku do wartości, o braku obowiązku człowieczeństwa, o stale wzmagajacych postawach roszczeniowych. Dokąd to prowadzi?"
Na temat tego jak dziś jesteśmy porozwalani wiem dość sporo. Sam należę do pokolenia (rocznik '80), które, żeby się dostosować musiało głęboko wejść w pewne subtelne rozdwojenie, które kosztowało nie mało wysiłku. Wychowani bez mediów, internetu i wszystkich bliboardowo-konsumpcyjnych dystraktorów, musieliśmy szybko chwytać, o co chodzi w nowym świecie. Moim zdaniem nadal stoimy między postawą BYĆ a MIEĆ. Nie wartościuję, która z tych postaw jest bardziej szlachetna czy dobra. Chodzi o to, że dla nas chyba nadal jest ważniejsze to kim jesteśmy, niż to co posiadamy. To, co posiadamy czasem zaczyna nas kształtować, a to kim jesteśmy wpływa na to, o co zabiegamy. Dodatkowo dokładamy sobie jeszcze całkiem nowe zjawisko, które bezpośrednio jest związane z rzekomym upadkiem wartości. Otóż musimy stale wybierać między konformizmem a indywidualnością. Konformizm klepie nas w ramię i mówi: Dobrze, że jesteś z nami, pomożemy Ci, możesz liczyć na nasze wsparcie. Tylko pozbądź się indywidualności, która ciągnie się za Tobą jak dziwna mutacja. Ten ogon indywidualizmu czasem nas obwinie, czasem strzeli w pysk. Natomiast swoim ciągłym machaniem, przeszkadzaniem przypomina i ostrzega - jesteś wyjątkowy, nie daj się stłamsić zbiorowości. Ci, którzy przekroczyli niewidzialną granicę między BYĆ a MIEĆ, lub między JA a MY, niezależnie w która stronę, mogą tego nie zrozumieć. Ja jednak wierzę, że nawet okaleczony ogon moze odrosnąć.
I własnie ten ogon jest, moim zdaniem powodem tego, że mówimy o utracie, zaniku wartości. Nie uważam, żeby wartości zniknęły. Uległy one fragmentaryzacji. Nie kupujemy już autorytetów i poglądów pakietowo. Łowimy w nich to, co uważamy, że może nam przynieść zysk i bierzemy to dla siebie, odrzucając resztę. Jeśli jestes indywidualistą, to nie siedzisz całym tyłkiem w pakiecie wartości, bo oznacza to, że nie siedzisz tam sam. Bycie indywidualistą nie oznacza bycie samotnym człowiekiem, a jedynie, że nie próbujesz być taki jak inni. Na każdym poziomie. Z wartościami włącznie. Uważam się za indywidualistę i jestem chyba dobrym przykładem tego, że mam jakieś wartości, którymi się kieruję w życiu. To, że nie pasują one do żadnego słownikowego "-izmu", oraz, że nie mam osobowych ani koncepcyjnych autorytetów, też uważam za wartość jako taką.
Co w takim przypadku z człowieczeństwem jako koncepcją? Nie chcę nawet sięgać do definicji, bo i tak się z nią nie zgodzę. Tak naprawdę, według mnie, wszystko co robimy, niezależnie od tego czy ocenimy to pozytywnie czy negatywnie; czy będziemy do wartościować w relacji do siebie czy też w relacji do jakiegokolwiek konceptu - to wszystko jest człowieczeństwem. To my je tworzymy, nie ono nas. Jesteśmy tak silni i tak ludzcy jak najsłabsza i najbardziej podła jednostka w naszym gatunku. Jednocześnie gdzieś pojawia się ten ideał, koncepcja człowieka jako gatunku pełnego współczucia, zrozumienia, harmonii, empatii i altruizmu. Tylko, że do tego trzeba raczej BYĆ, niż MIEĆ.
W tym miejscu domyka się moje spojrzenie na temat. Skoro MIEĆ nas definiuje, nadaje nam wartość, to chcemy coraz więcej, bo wtedy bardziej JESTEŚMY.
To jednak prowadzi do jednego. W pewnym momencie przestajemy BYĆ, to co MAMY staje się naszą definicją w całości i tracimy samych siebie. W pewnym momencie po prostu się pod tym załamiemy, gdy patrząc rano w lustro zobaczymy nie swoją przyjazną i znajomą twarz, tylko szkła kontaktowe, protezy, botoks, przeszczepione włosy. Gładząc ukochaną osobę po twarzy będziemy czuli nowy krem nawilżający, maszynkę i krem do golenia; a uprawiając seks będziemy robić to z lubrykantem i prezerwatywą, nie z partnerem.
Nie mam problemu z tym, że ktoś to akceptuje i chce tak żyć. Mam tylko obawę, że to wszystko prędzej czy później się rozpadnie. Nastąpi implozja.
Każdy system, który nie ewoluuje dąży do rozkładu. Świat w jakim żyjemy ewoluuje, ale niestety w większym stopniu do środka samego siebie. I to spowoduje, że zamiast rozwijać się jako gatunek, wpadniemy w czarną dziurę zapadającego się w sobie systemu opartego na posiadaniu.
Wszechświat będzie się nadal kręcił, tylko zapewne bez naszej w nim obecności. Niestety...
Musiałem dokonać dość ciekawej i rozwijającej ekwilibrystyki intelektualnej, żeby nie skakać po tematach, ale domknąć całość w jednym, zgrabnym poście...nie było łatwo...ale chyba się udało.
To jedziemy.
Iza napisała: "Napisz o rozdarciu współczesnego człowieka, o jego stosunku do wartości, o braku obowiązku człowieczeństwa, o stale wzmagajacych postawach roszczeniowych. Dokąd to prowadzi?"
Na temat tego jak dziś jesteśmy porozwalani wiem dość sporo. Sam należę do pokolenia (rocznik '80), które, żeby się dostosować musiało głęboko wejść w pewne subtelne rozdwojenie, które kosztowało nie mało wysiłku. Wychowani bez mediów, internetu i wszystkich bliboardowo-konsumpcyjnych dystraktorów, musieliśmy szybko chwytać, o co chodzi w nowym świecie. Moim zdaniem nadal stoimy między postawą BYĆ a MIEĆ. Nie wartościuję, która z tych postaw jest bardziej szlachetna czy dobra. Chodzi o to, że dla nas chyba nadal jest ważniejsze to kim jesteśmy, niż to co posiadamy. To, co posiadamy czasem zaczyna nas kształtować, a to kim jesteśmy wpływa na to, o co zabiegamy. Dodatkowo dokładamy sobie jeszcze całkiem nowe zjawisko, które bezpośrednio jest związane z rzekomym upadkiem wartości. Otóż musimy stale wybierać między konformizmem a indywidualnością. Konformizm klepie nas w ramię i mówi: Dobrze, że jesteś z nami, pomożemy Ci, możesz liczyć na nasze wsparcie. Tylko pozbądź się indywidualności, która ciągnie się za Tobą jak dziwna mutacja. Ten ogon indywidualizmu czasem nas obwinie, czasem strzeli w pysk. Natomiast swoim ciągłym machaniem, przeszkadzaniem przypomina i ostrzega - jesteś wyjątkowy, nie daj się stłamsić zbiorowości. Ci, którzy przekroczyli niewidzialną granicę między BYĆ a MIEĆ, lub między JA a MY, niezależnie w która stronę, mogą tego nie zrozumieć. Ja jednak wierzę, że nawet okaleczony ogon moze odrosnąć.
I własnie ten ogon jest, moim zdaniem powodem tego, że mówimy o utracie, zaniku wartości. Nie uważam, żeby wartości zniknęły. Uległy one fragmentaryzacji. Nie kupujemy już autorytetów i poglądów pakietowo. Łowimy w nich to, co uważamy, że może nam przynieść zysk i bierzemy to dla siebie, odrzucając resztę. Jeśli jestes indywidualistą, to nie siedzisz całym tyłkiem w pakiecie wartości, bo oznacza to, że nie siedzisz tam sam. Bycie indywidualistą nie oznacza bycie samotnym człowiekiem, a jedynie, że nie próbujesz być taki jak inni. Na każdym poziomie. Z wartościami włącznie. Uważam się za indywidualistę i jestem chyba dobrym przykładem tego, że mam jakieś wartości, którymi się kieruję w życiu. To, że nie pasują one do żadnego słownikowego "-izmu", oraz, że nie mam osobowych ani koncepcyjnych autorytetów, też uważam za wartość jako taką.
Co w takim przypadku z człowieczeństwem jako koncepcją? Nie chcę nawet sięgać do definicji, bo i tak się z nią nie zgodzę. Tak naprawdę, według mnie, wszystko co robimy, niezależnie od tego czy ocenimy to pozytywnie czy negatywnie; czy będziemy do wartościować w relacji do siebie czy też w relacji do jakiegokolwiek konceptu - to wszystko jest człowieczeństwem. To my je tworzymy, nie ono nas. Jesteśmy tak silni i tak ludzcy jak najsłabsza i najbardziej podła jednostka w naszym gatunku. Jednocześnie gdzieś pojawia się ten ideał, koncepcja człowieka jako gatunku pełnego współczucia, zrozumienia, harmonii, empatii i altruizmu. Tylko, że do tego trzeba raczej BYĆ, niż MIEĆ.
W tym miejscu domyka się moje spojrzenie na temat. Skoro MIEĆ nas definiuje, nadaje nam wartość, to chcemy coraz więcej, bo wtedy bardziej JESTEŚMY.
To jednak prowadzi do jednego. W pewnym momencie przestajemy BYĆ, to co MAMY staje się naszą definicją w całości i tracimy samych siebie. W pewnym momencie po prostu się pod tym załamiemy, gdy patrząc rano w lustro zobaczymy nie swoją przyjazną i znajomą twarz, tylko szkła kontaktowe, protezy, botoks, przeszczepione włosy. Gładząc ukochaną osobę po twarzy będziemy czuli nowy krem nawilżający, maszynkę i krem do golenia; a uprawiając seks będziemy robić to z lubrykantem i prezerwatywą, nie z partnerem.
Nie mam problemu z tym, że ktoś to akceptuje i chce tak żyć. Mam tylko obawę, że to wszystko prędzej czy później się rozpadnie. Nastąpi implozja.
Każdy system, który nie ewoluuje dąży do rozkładu. Świat w jakim żyjemy ewoluuje, ale niestety w większym stopniu do środka samego siebie. I to spowoduje, że zamiast rozwijać się jako gatunek, wpadniemy w czarną dziurę zapadającego się w sobie systemu opartego na posiadaniu.
Wszechświat będzie się nadal kręcił, tylko zapewne bez naszej w nim obecności. Niestety...
Komentarze
Prześlij komentarz