Moja muzyka: Czarna, Mroczna, Romantyczna

Tym postem chcę wszystkim przedstawić swoją muzykę. To co mnie inspiruje, czego słucham i co mnie w sporej części ukształtowało.

Na początek biorę na warsztat coś, co mogę zamknąć w kategorii szeroko rozumianego metalu. I to tej ciemniejszej jego strony. Nie spodziewajcie sie spójności. Krążę wokół metalu jednocześnie wyłączając 'rockujące' kapele. Dla nich będzie osobny post, bo na to zasługują :)

Nie recenzuję też tych płyt, bo od tego są inni. Napiszę o moim stosunku do tych konkretnych wydawnictw i dlaczego je lubię, co dla mnie oznaczają i być może poprzez to Was zachęcę do sięgnięcia po te płyty.

Oczywiscie skupiam się na przeszłości. Nowe płyty i zespoły to inna opowieść, a tutaj chcę skupić się na historii moich muzycznych eksploracji.

Zatem startujemy!



My Dying Bride - The Angel and The Dark River [1995; Peaceville]

Dla mnie to esencja doom metalu. Tak powinien brzmieć i to jest niedościgniony wzór. Uwielbiam ten album i wracam do niego przynajmniej kilka razy w roku. Dla wielu muzyka MDB na tym krążku jest depresyjna lub dołująca. Mnie pobudza, powoduje, że mój mózg pracuje lepiej i szybciej. Ma transowy, prawie magiczny flow, coś czego często szukam w innych płytach i nie znajduję.
Utwór "Two Winters Only" jest moim faworytem...z przyczyn czysto osobistych.
Jeśli nie znacie tej płyty to wstydźcie się i szybko nadrabiajcie.
Jak znacie coś co osiągnęło ten poziom perfekcji w gatunku to proszę o namiary. Nie po to, żeby zastąpić tę płytę, bo to niemożliwe, ale po to, żeby poczuć znowu ten dreszcz jaki poczułem w 1996 roku gdy pierwszy raz usłyszałem "Anioła i Czarną Rzekę"





Tiamat - Wildhoney [1994; Century Media Records]

Uwielbiam obserwować progres w muzyce. Dlatego po świetnym "Clouds", na moja listę trafia "Wildhoney".
Jeśli ktoś chciałby zaobserwować jak ewoluuje kapela metalowa to Tiamat jest świetnym przykładem. Ostatnie numery na płytach są zapowiedzią klimatu kolejnej płyty.
"Wildhoney" jest płytą ZAJEBISTĄ w każdym calu. Dla mnie na niej są same hity i nie potrafię jej słuchać wybiórczo. Albo słucham jej od A do Z, albo w ogóle.
Wracam do niej z podobną do poprzedniej częstotliwością i nadal mi się nie znudziła. To chyba świadczy o jej sile.
Polecam wszystkim, którzy chcą zacząć przygodę z Tiamatem, który przeszedł chyba całą drogę od ekstremalnego metalu, poprzez gotyk do progresji. To droga pełna wspaniałej muzyki.







Samael - Ceremony of Opposties [1994; Century Media]

Do tej płyty wracam jak jestem wkurwiony. I to poważnie. Nie jest to moze najostrzejszy z metalowych albumów, ale dla mnie ma wystarczającą moc. No i mogę zrozumieć bez domysłów, co Vorph śpiewa, co w black metalu jest dość rzadkim zjawiskiem.
Fajny czadzik na rozładowanie plus mocne, bezkompromisowe teksty.
Zdecydowanie nie dla znających język angielski betonów religijnych.
Samaela słucham do dziś, ale "Ceremony..." jest chyba jedyną płytą, do której wracam regularnie.









Arcturus - La Masquerade Infernale [1997; Music for Nations, Misanthropy Records]

Kocham ten album!!! Mogę go słuchać non-stop-kolor!!!
Poetycki, operowy, niesamowity i zaskakujący. Ta płyta penetruje zakamarki mojej wyobraźni, o których często zapominam że istnieją.
Jeśli lubicie niespodzianki w muzyce, eksperymenty i jesteście głodni czegoś innego niż blasty i riffy, to jest to płyta idealna.

Co mogę jeszcze napisać...chyba nic. Włączam ten album i piszę dalej...










Anathema - Serenades [1993; Peaceville]

Wiele osób zapyta, co tu kurwa robi Anathema?
Ja bardzo lubię tę kapelę i podobnie jak Tiamat, z zaciekawieniem i satysfakcją obserwuję ich progres. Wrzuciłem tutaj ich debiut "Serenades" ale uwielbiam ich cały dorobek.
Anathema skupia się na atmosferze i mi to pasuje. Przeszli drogę z doom metalu do art rocka i po drodze oddali w moje ręce sporo niesamowitych wrażeń i emocji.
Bardzo cenię ich muzykę, a płytę "Eternity" mam zawsze na podorędziu gdy chcę się zagłębić w kosmiczną atmosferę refleksji nad egzystencją.









Paradise Lost - Gothic [1991; Peaceville]

Podczas pisania sie zorientowałem, ze wymieniam prekursorów brytyjskiej sceny death/doom, gothic metalu. Anathema, My Dying Bride i właśnie Paradise Lost to filary tego nurtu.
To kapele ewoluujące, nie stojące w miejscu. nie mam nic do tego, że Motorhead czy Venom grają ciągle to samo, to jest OK i w tym ich siła.
W Paradise Lost cenię ten niepokój twórczy, który powoduje, że się rozwijają.

I tyle, co się będę rozpisywał...posłuchajcie bo warto.









Theatre of Tragedy - Theatre of Tragedy [1995; Massacre Records]

Ta płyta to dla mnie idealny przykład jak powinno w muzyce wyglądać połączenie piękna i mocy. Growle Raymonda i sopran Liv...ech...jak tego słucham to widzę kłótnię kochanków, dziki seks i po prostu się wzruszam.
Wiele kapel to po nich próbowało naśladować, jednak nikomu się to chyba nie udało. Przynajmniej w moim odczuciu to jest ideał.
NO tajemnica...bo do jasnej kurwy, śpiewają odmianą wczesną nowoangielszczyzną i można, znając angielski wyłuskać treść i sens, ale pewności nie ma...
Jest za to mnóstwo emocji i to czyni ten album warty częstych powrotów...









Cradle of Filth - V Empire or Dark Faerytales in Phallustein [1996; Cacophonous Records]

Ten album lubię i często do niego wracam, z resztą tak jak do pozostałych, powyżej wymienionych.
Ogólnie nie przepadam za Kredkami, tą całą otoczką wampiryzmu i pozerskiego gotyku.
Lubie pojedyncze utwory z innych płyt, ale tylko "V empire..." lubię w całości.















UneXpecT - In a Flesh Aquarium [2006; The End Records]



To nieco nowsza kapela, ale mnie rozwaliła na funty. Ich nieszablonowe podejście do robienia muzyki, łamanie rytmów i klimatu, atmosfera niewiadomego...to wszystko powoduje, że odkąd ich odkryłem, śledzę i słucham ich pasjami. I zawsze mnie kurna czymś zaskoczą. Polecam poszukującym w muzyce.




Tyle jeśli chodzi o tę kategorię. Na pewno w najbliższym czasie napiszę o innych, moich osobistych kategoriach. Na pewno pojawią się giganci obok małych, może nawet uda mi się Was zaskoczyć.

Tymczasem zachęcam do sięgnięcia po wyżej wymienione płyty i zespoły. Moim zdaniem warto. Ta muzyka mnie kształtowała i prowadziła mnie podczas osiągania emocjonalnej i fizycznej dojrzałości. Więc jeśli chcecie mnie poznać, to dobry początek :)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Satanizm laveyański

Ciemna strona pornobiznesu

Anonimowi Alkoholicy to sekta!