Papierowa miłość
Małżeństwo. Bardzo silnie zakorzenione w naszej kulturze i tradycji. Czy jest potrzebne? Po co się hajtać?
Tradycyjnie przedstawię swój punkt widzenia i jednocześnie odpowiem na pytanie Kingi.
Zaczniemy od ogólnej definicji małżeństwa.
Małżeństwo – związek dwóch osób, zazwyczaj kobiety i mężczyzny, zatwierdzony prawnie i społecznie, regulowany zasadami, obyczajami, przekonaniami i postawami, określającymi prawa i obowiązki stron małżeństwa (partnerów) oraz status ich możliwego potomstwa (źródło: Wikipedia).
Przyjmijmy, że jest to punkt wyjścia. Wywalamy od razu dwa pierwsze warunki jako wymysły i ograniczenia. Co? Przecież małżeństwo to związek dwojga ludzi, najczęściej kobiety i mężczyzny!
Tylko czy to jest dziś twarda definicja czy tylko encyklopedyczne 'chciejstwo'? Mamy mnóstwo kultur gdzie dopuszczalne są małżeństwa poligamiczne, wchodzimy też w okres (czy nam się to podoba czy nie, zostawmy to poza tą dyskusją), gdy związki między osobami tej samej płci są równoprawnymi małżeństwami, czy jak tam chcemy je sobie nazwać.
Przejdźmy zatem do zatwierdzenia. Co oznacza, że związek jest zatwierdzony prawnie i społecznie? Oznacza to, że dwoje ludzi wpuszcza między siebie urzędnika i pozwala mu na regulowanie ich pożycia. Dla mnie to zbyteczne i niepotrzebne.
Co do regulacji, to poprzez prawne zatwierdzenie małżeństwa dopuszczamy do narzucenia nam praw i obowiązków. Małżeństwo jest więc formą umowy cywilno-prawnej między dwojgiem ludzi. Różnica polega na tym, że w zwykłej umowie, zarówno prawa i obowiązki są negocjowalne. W małżeństwie przyjmujemy przygotowany wcześniej zestaw zasad i jego naruszenie może stanowić przesłankę to sankcji lub unieważnienia umowy. Czyli nawet jeśli małżonkowie sie umówią co jest miedzy nimi dopuszczalne a co nie, to w przypadku gdy narusza to zapisy umowy małżeńskiej, daje to przewagę, w świetle prawa, osobie, która nie dopuściła się naruszenia tych zapisów.
Czy małżeństwo daje nam jakieś specjalne prawa wobec społeczeństwa? W sensie prawnym tak, jednak nie są to żadne prawa przynależne jedynie parom małżeńskim. Wszystkie te prawa można nabyć w drodze pozamałżeńskiej. Zasiłki, ulgi, dziedziczenia czy inne automatycznie nabywane prawa małżeńskie można uzyskać na drodze prawnej bez powstania między dwojgiem ludzi umowy małżeńskiej. Czyli możemy mieć te same prawa co para małżeńska, bez wpuszczania urzędnika do naszego pożycia i regulowania jego zasad.
Bo dla mnie małżeństwo jest formą instytucjonalnego zniewolenia. Jeśli chcę z kimś dzielić życie, wychowywać dzieci, kochać tę osobę i zestarzeć się z nią i umrzeć, to nie potrzebuję do tego papierka. Wyobraźcie sobie, że macie pasję, coś co kochacie robić. Znajdujecie pracę w której możecie to robić. Super nie? Wcale nie! Bo jak tylko podpiszecie umowę to się okażę, że robienie tego dla kogoś, na warunkach dyktowanych umową nie jest takie fajne. To może i zapewne zabije Waszą pasję.
Dlaczego zatem uważamy, że umowa małżeńska w odniesieniu do pasji z jaką kochacie swojego partnera tego nie zrobi. Z tego co widzę, to robi to bardzo często. Pary, które swoją obecnością elektryzują otoczenie, po ślubach przygasają, już nie oświetlają siebie i innych wzajemną pasją. Papierek między nimi powoduje wygaśnięcie przynajmniej jednej rzeczy, która powodowała, że przed ślubem byli fascynującym zjawiskiem społecznym czy towarzyskim. Czasem kwitek wygasza potrzebę ciągłego zabiegania o względy, zabija te iskry, które przeskakują za każdym razem, gdy partner chociażby rozmawia z kimś innym.
Obserwuję to u swoich znajomych i widzę to wyraźnie. To smutne i niestety powszechne. Nie twierdzę, że to norma, bo zdarzają się małżeństwa, które mają tę magię pomimo papierka; na pewno są też małżeństwa, które ją zyskują dzięki kwitkowi...ale to wyjątki i mniejszość.
Uważam, że instytucja małżeństwa to anachronizm, nie służy niczemu innemu poza instytucjonalną kontrolą pożycia dwojga ludzi. Zwłaszcza gdy małżeństwa są zawierane pod presją społeczną, co niestety jest najgorszym z możliwych scenariuszy.
Jestem przeciwnikiem małżeństwa. Uważam, że jeśli coś nas połączy i jest to prawdziwe i szczere, to nie potrzebuję do tego potwierdzenia z urzędu. Jeśli chcę z druga osobą dzielić wszystko co mam, to chyba warto poświęcić czas na to, żeby to prawnie to załatwić bez zawierania niepotrzebnych umów normujących rzeczy, które powinny być wyłączną i osobistą sprawą między dwojgiem dorosłych ludzi. Małżeństwo jest drogą na skróty...niestety z niewymiernym kosztem ingerencji urzędniczej lub religijnej w związek.
Wszystkim małżonkom życzę pasji w związku, a wszystkim pozostałym rozsądku i nade wszystko rozważenia czy małżeństwo nie będzie zabójstwem. Bo jeśli papierek zabierze chociaż jedną rzecz z tego, co jest między Wami, to moim zdaniem nie warto...
Tradycyjnie przedstawię swój punkt widzenia i jednocześnie odpowiem na pytanie Kingi.
Zaczniemy od ogólnej definicji małżeństwa.
Małżeństwo – związek dwóch osób, zazwyczaj kobiety i mężczyzny, zatwierdzony prawnie i społecznie, regulowany zasadami, obyczajami, przekonaniami i postawami, określającymi prawa i obowiązki stron małżeństwa (partnerów) oraz status ich możliwego potomstwa (źródło: Wikipedia).
Przyjmijmy, że jest to punkt wyjścia. Wywalamy od razu dwa pierwsze warunki jako wymysły i ograniczenia. Co? Przecież małżeństwo to związek dwojga ludzi, najczęściej kobiety i mężczyzny!
Tylko czy to jest dziś twarda definicja czy tylko encyklopedyczne 'chciejstwo'? Mamy mnóstwo kultur gdzie dopuszczalne są małżeństwa poligamiczne, wchodzimy też w okres (czy nam się to podoba czy nie, zostawmy to poza tą dyskusją), gdy związki między osobami tej samej płci są równoprawnymi małżeństwami, czy jak tam chcemy je sobie nazwać.
Przejdźmy zatem do zatwierdzenia. Co oznacza, że związek jest zatwierdzony prawnie i społecznie? Oznacza to, że dwoje ludzi wpuszcza między siebie urzędnika i pozwala mu na regulowanie ich pożycia. Dla mnie to zbyteczne i niepotrzebne.
Co do regulacji, to poprzez prawne zatwierdzenie małżeństwa dopuszczamy do narzucenia nam praw i obowiązków. Małżeństwo jest więc formą umowy cywilno-prawnej między dwojgiem ludzi. Różnica polega na tym, że w zwykłej umowie, zarówno prawa i obowiązki są negocjowalne. W małżeństwie przyjmujemy przygotowany wcześniej zestaw zasad i jego naruszenie może stanowić przesłankę to sankcji lub unieważnienia umowy. Czyli nawet jeśli małżonkowie sie umówią co jest miedzy nimi dopuszczalne a co nie, to w przypadku gdy narusza to zapisy umowy małżeńskiej, daje to przewagę, w świetle prawa, osobie, która nie dopuściła się naruszenia tych zapisów.
Czy małżeństwo daje nam jakieś specjalne prawa wobec społeczeństwa? W sensie prawnym tak, jednak nie są to żadne prawa przynależne jedynie parom małżeńskim. Wszystkie te prawa można nabyć w drodze pozamałżeńskiej. Zasiłki, ulgi, dziedziczenia czy inne automatycznie nabywane prawa małżeńskie można uzyskać na drodze prawnej bez powstania między dwojgiem ludzi umowy małżeńskiej. Czyli możemy mieć te same prawa co para małżeńska, bez wpuszczania urzędnika do naszego pożycia i regulowania jego zasad.
Bo dla mnie małżeństwo jest formą instytucjonalnego zniewolenia. Jeśli chcę z kimś dzielić życie, wychowywać dzieci, kochać tę osobę i zestarzeć się z nią i umrzeć, to nie potrzebuję do tego papierka. Wyobraźcie sobie, że macie pasję, coś co kochacie robić. Znajdujecie pracę w której możecie to robić. Super nie? Wcale nie! Bo jak tylko podpiszecie umowę to się okażę, że robienie tego dla kogoś, na warunkach dyktowanych umową nie jest takie fajne. To może i zapewne zabije Waszą pasję.
Dlaczego zatem uważamy, że umowa małżeńska w odniesieniu do pasji z jaką kochacie swojego partnera tego nie zrobi. Z tego co widzę, to robi to bardzo często. Pary, które swoją obecnością elektryzują otoczenie, po ślubach przygasają, już nie oświetlają siebie i innych wzajemną pasją. Papierek między nimi powoduje wygaśnięcie przynajmniej jednej rzeczy, która powodowała, że przed ślubem byli fascynującym zjawiskiem społecznym czy towarzyskim. Czasem kwitek wygasza potrzebę ciągłego zabiegania o względy, zabija te iskry, które przeskakują za każdym razem, gdy partner chociażby rozmawia z kimś innym.
Obserwuję to u swoich znajomych i widzę to wyraźnie. To smutne i niestety powszechne. Nie twierdzę, że to norma, bo zdarzają się małżeństwa, które mają tę magię pomimo papierka; na pewno są też małżeństwa, które ją zyskują dzięki kwitkowi...ale to wyjątki i mniejszość.
Uważam, że instytucja małżeństwa to anachronizm, nie służy niczemu innemu poza instytucjonalną kontrolą pożycia dwojga ludzi. Zwłaszcza gdy małżeństwa są zawierane pod presją społeczną, co niestety jest najgorszym z możliwych scenariuszy.
Jestem przeciwnikiem małżeństwa. Uważam, że jeśli coś nas połączy i jest to prawdziwe i szczere, to nie potrzebuję do tego potwierdzenia z urzędu. Jeśli chcę z druga osobą dzielić wszystko co mam, to chyba warto poświęcić czas na to, żeby to prawnie to załatwić bez zawierania niepotrzebnych umów normujących rzeczy, które powinny być wyłączną i osobistą sprawą między dwojgiem dorosłych ludzi. Małżeństwo jest drogą na skróty...niestety z niewymiernym kosztem ingerencji urzędniczej lub religijnej w związek.
Wszystkim małżonkom życzę pasji w związku, a wszystkim pozostałym rozsądku i nade wszystko rozważenia czy małżeństwo nie będzie zabójstwem. Bo jeśli papierek zabierze chociaż jedną rzecz z tego, co jest między Wami, to moim zdaniem nie warto...
Komentarze
Prześlij komentarz