BLOG Q&A: Edukacja, sredukacja
Dostałem kolejne zapytanie od Krystiana. Tym razem odnośnie szeroko rozumianej edukacji, mojego podejścia osobistego oraz jak widzę sam system edukacyjny.
Pewnie nie tylko on jest ciekawy tego, co sądzę na temat edukacji w obecnych szkołach, jak sam się uczyłem i jakie przedmioty lubiłem. Więc jedziemy z koksem :)
Kończąc podstawówkę startowałem do klasy mat-fiz. Do dziś nie mam większych problemów z kumaniem matematyki, fizyki czy chemii. Oczywiscie zawaliłem egzaminy, co się w sumie okazało zbawienne, bo pewnie nie byłbym dziś kim jestem. Trafiłem do małego liceum przy samochodówce. Oczywiście liceum ogólnokształcące, profil ogólny.
Przedmioty ścisłe to nie był problem. Humanistyka mnie pociągała, ale tylko w kwestii kreatywności. Zatem geografii szczerze nie cierpiałem, a historia tylko do poziomu zaliczenia. Dziś wiem, że to była kwestia nauczycieli, którzy po prostu nie potrafili zaciekawić, odpowiednio pobudzić uczniów do poszukiwań wiedzy.
Mieliśmy dość dobrą i niekonwencjonalną nauczycielkę języka polskiego, która lubiła jak ktoś myślał inaczej niż każą podręczniki.
Pierwszy autorski tekst napisałem jeszcze w szkole podstawowej. To była chyba szósta klasa. Na zastępstwo i praktykę przyszła studentka i zamiast zadać nam standardowej charakterystyki Ani z Zielonego Wzgórza, zrobiła coś super. Kazała nam napisać zdanie: Miała baba koguta. I rozwinąć je w dowolną formę literacką. Przechodziłem wtedy okres głębokiego wczytywania się w horrory (Clive Barker, Graham Masterton, Stephen King, Guy N. Smith etc.), więc napisałem krótkie opowiadanie-horror. Spodobało się jej na tyle, że odczytałem je na forum całej klasy. Pewnie jak moim koledzy i koleżanki z podstawówki przeczytają ten tekst, to sobie przypomną...
Jest tylko jeden problem. Po otrzymaniu maksymalnej noty za ten tekst, nigdy on do mnie nie wrócił. Został zawłaszczony przez tę studentkę, czy kimkolwiek ona tam była. A jako, że były to czasy, nie uwierzycie, pisało sie długopisem na papierze, nie miałem nawet jednej kopii tego tekstu.
Przy okazji, jeśli przeczyta to ktoś, kto zna tę Panią, która w 1992-1993 roku odbywała praktyki w nie istniejącej już SP 176 na Żoliborzu, to bardzo proszę o kontakt. To jest mój kurwa tekst!!!
Później w liceum bardziej skupiłem sie na pisaniu poezji i trochę tego powstało. Nawet pisałem w szkole. Po prostu podchodziła do mnie jakaś fajna dziewczyna i prosiła, żebym coś dla niej napisał. Więc na lekcji powstawał wiersz i na następnej przerwie dostawała ode mnie gotowca.
Ciągle mam te wiersze poutykane gdzieniegdzie więc może kiedyś coś opublikuję tutaj :)
Wracając do mojej kariery w szkolnictwie ogólnym.
Z nauką nigdy nie miałem za specjalnych problemów. Jedyną przyczyną tego, że nie miałem samych celujących był mój bunt, który przybrał dość specyficzna formę.
W szkole zawsze zajmowałem pierwszą ławkę. ZAWSZE. Dużo też piłem i balowałem, naprawdę sporo, czasem nawet kilka razy w tygodniu. Plus dziewczyny, koncerty, nieśmiertelna Baszta (klub motocyklowy na Saskiej Kępie w Warszawie) zabierały mi cały czas, który gdybym poświęcił na naukę, to nie byłoby kozaka na mnie.
I dobrze, że tego nie zrobiłem. To mnie ukształtowało.
Zero nauki po szkole dawało mi z większości przedmiotów oceny na poziomie średniej bliskiej 4.0. Więc było dobrze.
Maturę zdałem nieźle, chociaż zawaliłem ustny z chemii i prześlizgnąłem się tylko dlatego, że zakończyłem naukę przedmiotu z celująca oceną na świadectwie.
Studia to inna historia. Opowiem to kiedy indziej.
Jeżeli chodzi o system edukacji, to uważam, że jest on kaleki i niewiele ma wspólnego z tym, czym powinien być.
Przede wszystkim w systemie jest za dużo powtarzania i wkuwania, a za mało kreatywności. Nie rozumiem koncepcji programów edukacyjnych. Dlaczego nie postawić po prostu celów nauczycielom i dać im swobodę w dochodzeniu do wyników. To by znacznie poprawiło kondycję intelektualną nie tylko uczniów, ale zmusiłoby nauczycieli do wysiłku. Dziś wszystko dostają na papierze do zrealizowania. Nie muszą się szykować do lekcji, wymyślać sposobów na przekazanie wiedzy, zaciekawienie uczniów. Dostają wytyczne, reguły i skrypty zatwierdzone odgórnie i po co mają się jeszcze wysilać. Wiem, że jest mnóstwo ambitnych nauczycieli, którzy chcieliby nauczyć czegoś dzieciaki, ale nie mogą, bo programy ich zamykają w ramach, które są tak naprawdę chuja warte.
Wiem po sobie, że o wiele szybciej i z przyjemnością uczyłem się języka angielskiego sam, tłumacząc teksty piosenek ulubionych wykonawców czy sięgając po angielskie wersje ulubionych książek. Podczas gdy nauka niemieckiego w szkole, według podręcznika była drogą przez mękę.
Dlatego uważam, że dopóki edukacją będą rządzili politycy, to nic sie nie zmieni. Wszyscy będą prześlizgiwać się przez edukację powszechną według zasady 3Z (Zakuć, Zdać, Zapomnieć).
Doskonałym przykładem tego co robi taki system edukacji możemy podziwiać w mediach. Co robią dziś największe, 'mainstreamowe' media? Powtarzają publikacje agencji prasowych. Żadnego komentarza odredakcyjnego, żadnej refleksji, śledztwa czy inicjatywy. Z drugiej strony mamy brukowce, które są czystą fantastyką społeczną. Żadnych faktów, same domysły i fantazje.
Dlaczego felietony w prasie opiniotwórczej piszą nie dziennikarze tylko artyści? Bo dziennikarz dziś to przepisywacz. Oni też mają swoje 3Z (Znajdź, Zapisz, Zapomnij)., Nawet nie myślą o tym, żeby sprawdzić informację, pogrzebać w temacie.
Są pewne wyjątki, ale to nisza.
Dopóki w szkołach będą przeklepywacze programów, a w mediach przepisywacze to nie ma co liczyć na to, że będzie lepiej. Jeśli młody człowiek nie odkryje sam swojej pasji, talentu, to szkoła mu w tym nie pomoże. Często wprost przeszkadza w samorealizacji.
Mam prosty przykład:
Lekcja historii.
Bierzemy podręcznik. Mamy fakty i daty. Wspólnie z całą klasą wypisujemy wszystkie daty związane z jakimś wydarzeniem na tablicy. Dokładne daty! Teraz obliczmy ile pomiędzy tymi zdarzeniami mamy luk.
Zadanie:
Napisać co według każdego z Was zdarzyło się w okresie pomiędzy tymi datami. Nie ważne jak bardzo fantastyczne będą Twoje pomysły, musi zostać zachowany związek przyczynowo skutkowy.
Gwarantuję, że w takim zadaniu, oprócz tego, że powstaną zajebiste opowieści to osiągniemy jeszcze jedno - uczniowie zapamiętają daty, wydarzenia i ich kolejność. Cel osiągnięty? Chyba tak. A ile frajdy dla uczniów i nauczyciela...
Jest tylko jeden problem. takie nauczanie powoduje, że uczymy młodych ludzi krytycznego myślenia, kwestionowania zastanego porządku i kreatywności. A nie ma nic gorszego dla polityków niż myślący obywatele...niestety...
Mam ochotę pociągnąć ten temat, więc jeśli macie przemyślenia to walcie śmiało:
Pewnie nie tylko on jest ciekawy tego, co sądzę na temat edukacji w obecnych szkołach, jak sam się uczyłem i jakie przedmioty lubiłem. Więc jedziemy z koksem :)
Moja szkoła
Kończąc podstawówkę startowałem do klasy mat-fiz. Do dziś nie mam większych problemów z kumaniem matematyki, fizyki czy chemii. Oczywiscie zawaliłem egzaminy, co się w sumie okazało zbawienne, bo pewnie nie byłbym dziś kim jestem. Trafiłem do małego liceum przy samochodówce. Oczywiście liceum ogólnokształcące, profil ogólny.
Przedmioty ścisłe to nie był problem. Humanistyka mnie pociągała, ale tylko w kwestii kreatywności. Zatem geografii szczerze nie cierpiałem, a historia tylko do poziomu zaliczenia. Dziś wiem, że to była kwestia nauczycieli, którzy po prostu nie potrafili zaciekawić, odpowiednio pobudzić uczniów do poszukiwań wiedzy.
Mieliśmy dość dobrą i niekonwencjonalną nauczycielkę języka polskiego, która lubiła jak ktoś myślał inaczej niż każą podręczniki.
Pierwszy autorski tekst napisałem jeszcze w szkole podstawowej. To była chyba szósta klasa. Na zastępstwo i praktykę przyszła studentka i zamiast zadać nam standardowej charakterystyki Ani z Zielonego Wzgórza, zrobiła coś super. Kazała nam napisać zdanie: Miała baba koguta. I rozwinąć je w dowolną formę literacką. Przechodziłem wtedy okres głębokiego wczytywania się w horrory (Clive Barker, Graham Masterton, Stephen King, Guy N. Smith etc.), więc napisałem krótkie opowiadanie-horror. Spodobało się jej na tyle, że odczytałem je na forum całej klasy. Pewnie jak moim koledzy i koleżanki z podstawówki przeczytają ten tekst, to sobie przypomną...
Jest tylko jeden problem. Po otrzymaniu maksymalnej noty za ten tekst, nigdy on do mnie nie wrócił. Został zawłaszczony przez tę studentkę, czy kimkolwiek ona tam była. A jako, że były to czasy, nie uwierzycie, pisało sie długopisem na papierze, nie miałem nawet jednej kopii tego tekstu.
Przy okazji, jeśli przeczyta to ktoś, kto zna tę Panią, która w 1992-1993 roku odbywała praktyki w nie istniejącej już SP 176 na Żoliborzu, to bardzo proszę o kontakt. To jest mój kurwa tekst!!!
Później w liceum bardziej skupiłem sie na pisaniu poezji i trochę tego powstało. Nawet pisałem w szkole. Po prostu podchodziła do mnie jakaś fajna dziewczyna i prosiła, żebym coś dla niej napisał. Więc na lekcji powstawał wiersz i na następnej przerwie dostawała ode mnie gotowca.
Ciągle mam te wiersze poutykane gdzieniegdzie więc może kiedyś coś opublikuję tutaj :)
Wracając do mojej kariery w szkolnictwie ogólnym.
Z nauką nigdy nie miałem za specjalnych problemów. Jedyną przyczyną tego, że nie miałem samych celujących był mój bunt, który przybrał dość specyficzna formę.
W szkole zawsze zajmowałem pierwszą ławkę. ZAWSZE. Dużo też piłem i balowałem, naprawdę sporo, czasem nawet kilka razy w tygodniu. Plus dziewczyny, koncerty, nieśmiertelna Baszta (klub motocyklowy na Saskiej Kępie w Warszawie) zabierały mi cały czas, który gdybym poświęcił na naukę, to nie byłoby kozaka na mnie.
I dobrze, że tego nie zrobiłem. To mnie ukształtowało.
Zero nauki po szkole dawało mi z większości przedmiotów oceny na poziomie średniej bliskiej 4.0. Więc było dobrze.
Maturę zdałem nieźle, chociaż zawaliłem ustny z chemii i prześlizgnąłem się tylko dlatego, że zakończyłem naukę przedmiotu z celująca oceną na świadectwie.
Studia to inna historia. Opowiem to kiedy indziej.
System
Jeżeli chodzi o system edukacji, to uważam, że jest on kaleki i niewiele ma wspólnego z tym, czym powinien być.
Przede wszystkim w systemie jest za dużo powtarzania i wkuwania, a za mało kreatywności. Nie rozumiem koncepcji programów edukacyjnych. Dlaczego nie postawić po prostu celów nauczycielom i dać im swobodę w dochodzeniu do wyników. To by znacznie poprawiło kondycję intelektualną nie tylko uczniów, ale zmusiłoby nauczycieli do wysiłku. Dziś wszystko dostają na papierze do zrealizowania. Nie muszą się szykować do lekcji, wymyślać sposobów na przekazanie wiedzy, zaciekawienie uczniów. Dostają wytyczne, reguły i skrypty zatwierdzone odgórnie i po co mają się jeszcze wysilać. Wiem, że jest mnóstwo ambitnych nauczycieli, którzy chcieliby nauczyć czegoś dzieciaki, ale nie mogą, bo programy ich zamykają w ramach, które są tak naprawdę chuja warte.
Wiem po sobie, że o wiele szybciej i z przyjemnością uczyłem się języka angielskiego sam, tłumacząc teksty piosenek ulubionych wykonawców czy sięgając po angielskie wersje ulubionych książek. Podczas gdy nauka niemieckiego w szkole, według podręcznika była drogą przez mękę.
Dlatego uważam, że dopóki edukacją będą rządzili politycy, to nic sie nie zmieni. Wszyscy będą prześlizgiwać się przez edukację powszechną według zasady 3Z (Zakuć, Zdać, Zapomnieć).
Doskonałym przykładem tego co robi taki system edukacji możemy podziwiać w mediach. Co robią dziś największe, 'mainstreamowe' media? Powtarzają publikacje agencji prasowych. Żadnego komentarza odredakcyjnego, żadnej refleksji, śledztwa czy inicjatywy. Z drugiej strony mamy brukowce, które są czystą fantastyką społeczną. Żadnych faktów, same domysły i fantazje.
Dlaczego felietony w prasie opiniotwórczej piszą nie dziennikarze tylko artyści? Bo dziennikarz dziś to przepisywacz. Oni też mają swoje 3Z (Znajdź, Zapisz, Zapomnij)., Nawet nie myślą o tym, żeby sprawdzić informację, pogrzebać w temacie.
Są pewne wyjątki, ale to nisza.
Dopóki w szkołach będą przeklepywacze programów, a w mediach przepisywacze to nie ma co liczyć na to, że będzie lepiej. Jeśli młody człowiek nie odkryje sam swojej pasji, talentu, to szkoła mu w tym nie pomoże. Często wprost przeszkadza w samorealizacji.
Mam prosty przykład:
Lekcja historii.
Bierzemy podręcznik. Mamy fakty i daty. Wspólnie z całą klasą wypisujemy wszystkie daty związane z jakimś wydarzeniem na tablicy. Dokładne daty! Teraz obliczmy ile pomiędzy tymi zdarzeniami mamy luk.
Zadanie:
Napisać co według każdego z Was zdarzyło się w okresie pomiędzy tymi datami. Nie ważne jak bardzo fantastyczne będą Twoje pomysły, musi zostać zachowany związek przyczynowo skutkowy.
Gwarantuję, że w takim zadaniu, oprócz tego, że powstaną zajebiste opowieści to osiągniemy jeszcze jedno - uczniowie zapamiętają daty, wydarzenia i ich kolejność. Cel osiągnięty? Chyba tak. A ile frajdy dla uczniów i nauczyciela...
Jest tylko jeden problem. takie nauczanie powoduje, że uczymy młodych ludzi krytycznego myślenia, kwestionowania zastanego porządku i kreatywności. A nie ma nic gorszego dla polityków niż myślący obywatele...niestety...
Mam ochotę pociągnąć ten temat, więc jeśli macie przemyślenia to walcie śmiało:
Komentarze
Prześlij komentarz