Cztery Wielkie Pytania

1. Kim jestem?
2. Skąd się wziąłem?
3. Dlaczego tu jestem?
4. Gdzie pójdę po śmierci?

To są cztery, tak zwane, wielkie pytania. Możemy je lekceważyć, uciekać od nich, ale prędzej czy później wszyscy sobie na nie musimy odpowiedzieć. „Musimy” w sensie, że odpowiedzi na ten pytania znacznie ułatwią nam podstawienie siebie względem rzeczywistości. I nie oszukujmy się – zadajemy je sobie bardzo często. I tylko od naszej wewnętrznej uczciwości i odwagi zależy czy znajdziemy na te pytania odpowiedzi.
Jest tez drugie dno tych pytań. Otóż często są one stawiane, jako wyzwanie dla ateistów. Oczywiście wierzący w odpowiedzi na te kwestie zawsze wsadzają koncepcje Boga i dla nich to jest najważniejsze.

W dzisiejszym wpisie chce odpowiedzieć na te pytania z mojej perspektywy – sceptyka i ateisty. Ale przede wszystkim chce się tym podzielić.


Kim jestem?


To pytanie tylko z pozoru jest pytaniem prostym. Bo można odpowiedzieć – „jestem człowiekiem” i zamknąć temat. Tylko czy będzie to do końca uczciwe? Czy to jest odpowiedź, jakiej oczekiwalibyście od kogokolwiek? Nie ma powodu, żeby oczekiwać od siebie mniej niż oczekujemy od innych. W moim odczuciu powinniśmy wręcz oczekiwać dużo więcej.

Kim zatem jestem?

Jestem poszukiwaczem, kimś, kto przez życie chce iść znajdując i dowiadując się możliwie najwięcej. Kieruję się ciekawością, ale też pragmatyzmem. Staram się podtrzymać w sobie tę dziecięcą ciekawość i bezkrytyczność. Zwłaszcza na pierwszych etapach kontaktu z nowością. Później włączam doświadczenie i wiedzę. I jeśli jakaś wiedza mi się nie przyda w życiu, jest bez znaczenia, lub nie ma żadnych dowodów żeby poprzeć jej prawdziwość – to ją odrzucam. No może nie absolutnie, bo robię sobie zakładkę, bo nic nie jest raz na zawsze ustalone. Zostawiam sobie też palącą się diodę na tematach, które wiem, że do mnie wrócą lub będę musiał się z nimi zmierzyć. Chociażby relacji z innymi.

To jest bardzo ważne. Nie jestem oderwanym od wszystkich dookoła szperaczem-pustelnikiem. Muszę zawsze o tym pamiętać, że żyje w społeczeństwie (czasem zdarza mi się to pomijać J), że moje akcje mogą mieć wpływ na innych. Jednak dla mnie osobiście jest to drugi plan, tło. Nie robię wszystkiego, co robię dla innych. Daje mi dodatkową satysfakcję, jeśli inni czerpią z tego, co robię, poznają to i uznają za wartościowe. Jednak, jeśli miałbym być uczciwy – niewiele rzeczy w życiu robię z czystego altruizmu, dla innych. Wiem, kiedy takie sytuacje się zdarzają i są one najczęściej spontaniczne, małe. Jeśli tylko staję przed zadaniem, którego wynikiem ma być pomoc innym – automatycznie szukam w tym czegoś dla siebie, zysku własnego. I dobrze się z tym czuję, nie mam wyrzutów ani nie żałuję.

Kim zatem jestem – jestem człowiekiem poszukującym, egoistą i sceptykiem. Inni są dla mnie ważni, ale jako dodatkowa zmienna w moich poszukiwaniach, nie, jako cel czy motyw.

Brzmi to dość okrutnie i racjonalnie, sami tego chcieliście, gdy postanowiliście rozpocząć i kontynuować lekturę tego tekstu J


Skąd się wziąłem?


Jako sceptyk i zwolennik podejścia faktycznego, muszę napisać – bezpośrednio wziąłem się z waginy mojej mamy. Tyle. Zagłębiamy się? No dobra…

Temat mojej fizyczności mamy z głowy. Skąd, zatem jestem ja, jako ja. Skąd się wzięła ta osoba.
Można by na ten temat napisać powieść. W dużym skrócie – moje życiowe doświadczenie, relacje z innymi i wewnętrzne, ciągłe bilansowanie wiedzy i pragmatyzmu. To są rzeczy, które ukształtowały mnie, jako osobę. Nie odcinam się od fundamentów, tradycji czy dziedzictwa. Uważam jednak, że o ile należy o nich pamiętać, to nie można pozwolić, aby stały się one ciężarem. W takich przypadkach zawsze wspominam tekst Douga Stanhope’a „Tradycja, dziedzictwo to bagaż martwych ludzi. Nie musisz go dźwigać!”.
Zatem wychodzę z pewnego miejsca i o nim pamiętam. Ale jestem tym, kim jestem, bo nie żyję złudzeniami, staram się nie oszukiwać samego siebie i żyć tak, żeby nie robić krzywdy innym.


Dlaczego tu jestem?


To pytanie jest podejrzane J

Jestem, bo jestem. Czy naprawdę muszę się tłumaczyć z istnienia? Według mnie, to pytanie to wymuszenie poczucia winy. Bo zastanówmy się. 

Istniejemy. Czy musimy to uzasadniać, szukać powodów czy sensu? Czy brak celu w życiu musi być powodem do złego samopoczucia, czy wbijania się w żal? Moim zdaniem nie.

Jeśli masz cel w życiu – super, brawo dla Ciebie. Dąż do niego, pracuj nad nim. Jednak nie powinieneś od siebie tego wymagać. To, w jaki sposób żyjesz jest ważne. To, czego chcesz od życia też. Nie jest konieczne posiadanie jasno sprecyzowanego celu.

Znalazłeś sens w swoim życiu – nieźle. Tylko dla mnie wciskanie sensu w coś, co już ma miejsce i trwa, jest stratą czasu. Ponadto może być bardziej więzieniem niż wyzwoleniem. Bo przyporządkowanie swojego istnienia jakiejkolwiek koncepcji, niezależnie od tego jak ją określisz czy nazwiesz, jest ograniczeniem.
Możemy zastanawiać się nad tym, jaka funkcję pełnimy w szerszym obrazie. Kim jesteśmy dla rodziny, grupy społecznej itd. Możemy też patrzeć tak jak patrzą teiści – jesteśmy częścią większego planu. Tylko według mnie to ogranicza nasze możliwości, hamuje nas i zamyka w ramach nadanego „sensu”.
I żebyśmy mieli jasność – odrzucenie potrzeby zdefiniowania sensu życia nie oznacza automatycznie akceptacji jego „bezsensowności”. Czasem lepiej uczciwie powiedzieć „nie wiem” i iść dalej swoją drogą.
Twoje i moje istnienie nie musi mieć sensu, przyczyny czy celu. W moim odczuciu właśnie ich brak powoduje, że cieszę się każda chwilą…a przynajmniej staram się J


Gdzie pójdę po śmierci?


Kolejne pytanie, które można obrócić na kilka sposobów.

Ja bym powiedział – nigdzie, bo martwi ludzie nie chodzą. Albo – do piachu. Ale to żartobliwe uproszczenia.
Lubię stwierdzenie – po śmierci znajdę się w tym samym miejscu gdzie byłem zanim się urodziłem.
Nie wierzę w życie po życiu, raj, piekło, reinkarnację i całą resztę tych bajek. Z bardzo prostego powodu – nie ma na to żadnych dowodów.
Ponadto uważam, że wiara w te historyjki obniża wartość życia, pomniejsza jego wagę, powoduje, że zamiast skupiać się na życiu, pracujemy na nagrodę po śmierci. To absurd i marnotrawstwo.
Życie jest wszystkim, co masz, dlaczego je marnujesz myśląc o tym, co będzie jak przestaniesz żyć?
Nie wiemy, co się dzieje po śmierci. I patrząc z perspektywy osoby racjonalnej – nie potrafię mieć oczekiwań czy wiary w coś, co nawet poszlakowo nie jest uzasadnione. 

Wolę czerpać i cieszyć się z tego, co mam, niż żyć obietnicą bez pokrycia.

Mogę jednak pójść w pewna poetyckość śmierci.

Atomy, które tworzą moje ciało są tymi samymi atomami, które po mojej śmierci stworzą coś innego.
Tak, jak nie wiesz gdzie powstały atomy tworzące twoją dłoń i jaką drogę przebyły, nie wiesz też, czego te atomy będą dotykać, czego częścią się staną milion lat po Twojej śmierci.
Śmierć nie jest końcem. Jest zmianą, która napędza wszechświat. Dziś Twoje atomy noszą imię, jutro będą tworzyć gwiazdę.
Jesteśmy jednością ze wszechświatem. Nigdy się od niego nie odłączyliśmy. Jesteśmy wszechświatem i wszechświat jest w nas.

Trochę popłynąłem J



Uważam, ze każdy powinien kiedyś sam odpowiedzieć sobie na te pytania. Ja to zrobiłem w ten sposób. Pamiętajmy jednak, że dziś one brzmią tak – jutro mogą brzmieć inaczej. Te odpowiedzi do niczego nas nie zobowiązują, są refleksją. I jako takie powinny być traktowane.

Mam nadzieję, że Was z poniedziałku nie zanudziłem J

Miłego dnia i miłego tygodnia!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Satanizm laveyański

Ciemna strona pornobiznesu

Anonimowi Alkoholicy to sekta!