Jebane nieroby!
Mieszkam w Warszawie na dość sporym osiedlu. Mamy tutaj
sklep, taki market. Dość dobrze wyposażony. Można kupić wszystko. Spożywka,
mięso, warzywniak, chemia. Po prostu full opcja jeśli chodzi o pierwsze
potrzeby. Ale ja nie o tym.
Ponad połowę pracowników stanowią Ukraińcy. I nie mam z tym problemu.
Pracują legalnie, uczą się języka i starają się bardzo. Kilkoro już znam, witamy
się jak starzy znajomi. Są bardzo życzliwi i pomocni. Jak trzeba to odłożą mięso,
czy wskażą produkty. Zero problemów. Pracują też Polacy. Oczywiście. I zacząłem
się zastanawiać gdzie są Ci wszyscy bezrobotni, co narzekają, że nie ma pracy w
Polsce. Gdzie są Ci wszyscy głodujący studenci, którzy narzekają, że jest im
ciężko.
Według mnie ta sytuacja jest mocno patologiczna i pełna
hipokryzji. Bo z jednej strony fajnie, że ludzie przyjeżdżają i znajdują
zajęcie, które pomaga im utrzymać siebie, a być może pomóc rodzinie za wschodnią
granicą. Ułożyć sobie życie w Polsce, a z czasem zdobyć karty stałego pobytu
czy nawet obywatelstwo. Z drugiej strony mamy zasrane, roszczeniowe pokolenie, które
ani nie rozumie runku pracy, ani nie próbuje nawet go zrozumieć. I nie mówię z
pozycji kogoś, kto wystartował od razu ze sztabką złota w zębach. Bo robiłem w
życiu dużo rzeczy, żeby zarobić. Czasem marne pieniądze. Bo ciężko nazwać
stawkę 6 złotych za godzinę godnym wynagrodzeniem. Ale się pracowało i człowiek
się starał pokazać jak najlepiej i przysłużyć się firmie, żeby dała więcej,
żeby awansować, dostać premię. W obecnej firmie zacząłem pracować, bo dostałem
200 złotych więcej niż w poprzedniej. I nie mówimy o wartościach powyżej dwóch
kółek!
Dziś mamy sytuację, że małolat po studiach, z chuja wartym
dyplomem, nie zacznie pracy za 2500 brutto. Bo go to kole w podbudowane tytułem
magistra, zasrane ego. Nie kuma, że pierwsze dwa, trzy miesiące jego pracy, to
dla pracodawcy tylko wydatki. Bo się musi nauczyć co, jak, gdzie i kiedy. Bo
musi ogarnąć wszystko, co specyficzne dla danego zakładu pracy. I nikt nie
zainwestuje chuj wie, jakiej kasy w osobę, którą pierwszy raz widzi na oczy.
Niech taki szczyl się zastanowi, czy dałby komuś obcemu, zagrać za niego przez
miesiąc w ukochaną grę on-line, jego postacią. I jeszcze mu za to zapłacić!
Grubą kasę! Zapewne nie. Nie pozwoliłby dotknąć swojego konta. A tego wymagają od
pracodawców – daj mi swój urobek, swoją firmę, swoje pieniądze i zaufaj, że
niczego nie spierdolę i będę działał na twoją korzyść. Chuj, że mnie nie znasz,
bo wszedłem wprost z chodnika przed budynkiem, a jedyne co posiadam, jako swój
atut, to świstek papieru, który mówi – „wkuwał przez 5 lat i zdał egzamin”.
I te spierdoliny społeczne nie pracują. Bo ciężko, bo za mało,
bo się kurwa przyzwyczaili, że ktoś ich finansuje. I myślą, że jak już mają
dyplom, pozdawali egzaminy, to będzie z górki. A stoją dopiero u podnóża góry,
która się nazywa dorosłe życie. I muszą zacząć ciągnąć za sobą kamienie z
napisami – odpowiedzialność, oszczędność, koszty życia. A chcieliby od razu
zrobić kilka, albo jeden duży krok i być na szczycie!
Rynek pracy jest ciężki. Nie jest kolorowo. Pensje nie są
zbyt dobre, firmy tną koszty, odbierają benefity dodatkowe lub je ograniczają.
A to dlatego, że nie ma siły nabywczej ich produktów. A nie ma tych nabywców,
bo nie chcą pracować i zarabiać kasy, żeby te produkty kupować. I kółeczko się
zamyka.
I człowiek idzie do osiedlowego sklepu, do galerii
handlowej. I widzi na co drugiej wystawie ogłoszenia – „przyjmiemy do pracy”. A
potem spotyka ludzi, którzy stoją i pierdolą, że nie ma pracy, że nie warto, że
jest tragedia. To Wy jesteście tragedią, to wy ją powodujecie. Popracuj ze
trzy-cztery miesiące dla firmy. Pokaż, że warto w Ciebie zainwestować, bo przynosisz
firmie wartość dodatkową. Jesteś świeżakiem po szkole, masz ze dwa punkciki więcej
na start, ale to nic przy skali do stu. Więc nie licz, że ktoś Cię wynagrodzi,
na dzień dobry za to, że się uczyłeś. Zapomnij. Te czasy już nie wrócą. I
proszę – przestań pierdolić, że nie ma pracy. Zacznij nazywać rzeczy po
imieniu. Że nie chce Ci się pracować za dwa koła, bo pojebało Ci się w dupie i
masz wymagania nieadekwatne do możliwego wkładu w rynek pracy. Bądź chociaż uczciwy
wobec siebie samego. Albo jedź za granicę. Robić to, czego nie chcesz robić
tutaj, bo jest poniżej twojej godności. Tam nie jest. I magister na zmywaku w
UK nie jest upokorzeniem. Magister w biurze czy sklepie w Polsce – jest. Jest
taka prawda uniwersalna – żadna praca nie hańbi, jeśli jest uczciwa. Ale
posrane puste łby żyją w podwójnych standardach i chcą od razu, dużo i
najlepiej za spanie w domu.

Komentarze
Prześlij komentarz