Twórcza prowincja - Cebulandia
Co jakiś czas oglądamy i czytamy o ogromnych zadymach wokół
kradzieży treści, piractwa i innych zjawisk, które przyniosła za sobą rewolucja
cyfrowa, której jesteśmy świadkami i uczestnikami. I możemy dyskutować o tym
czy te kwestie są moralnie złe, szkodliwe czy wręcz przestępcze. Tylko czy ta
dyskusja ma sens? Bo zawsze, nienależnie od tego gdzie spojrzymy, złodziej i
kombinator będzie wyprzedzał innych o dwa, trzy kroki. Taka jego rola i taki
jego fach.
To dzięki awanturze z Napsterem, potem z torrentami,
sieciami P2P i innymi formami kradzieży muzyki, powstały platformy do streamingu.
TIDAL, Spotify,
YouTube. Dziś za dwie dyszki miesięcznie
masz muzyki tyle, że nie przesłuchasz choćbyś siedział i nic innego nie robił.
A jak się uprzesz i nie przeszkadzają Ci reklamy – to możesz mieć to za darmo,
legalnie. I jest świetny Soundcloud.
Platforma gdzie każdy może udostępnić swoją twórczość audio. Czy to podcasty,
utwory, całe płyty (niezależnie od gatunku). Plus BandCamp, gdzie możemy bezpośrednio od twórców
kupić płyty, a często pobrać je za darmo lub za dowolną, wybraną przez siebie
kwotę.
Nagminna jest kradzież książek cyfrowych. Setki, jeśli nie tysiące
ludzi codziennie pobiera nielegalnie kopie eBooków, komiksów czy innych treści
pisanych. Jest już Legimi, który za
cenę około półtorej książki drukowanej oferuje nielimitowany dostęp do tysięcy publikacji
cyfrowych. Ten segment jeszcze kuleje, ale idzie w kierunku wytyczonym innymi.
Obok tego funkcjonuje cała ogromna blogosfera, która, przyznajmy się szczerze,
czasem oferuje znacznie więcej niż opłacani przez korporacje i duże wydawnictwa
grafomani tworzący pod presją kasy i czasu.
W segmencie wideo mamy dziesiątki narzędzi do oglądania filmów,
seriali i programów TV. Płatnie lub za free. Mamy Netflixa, HBO
Go, Playera,
Iple. A jak ktoś wie jak używać VPN to może
korzystać z Hulu czy innych serwisów
zachodnich. Nie możemy zapomnieć o YouTube, ale o tym za chwilkę. Według mnie,
biorąc pod uwagę nagonkę na ścigane filmy, zasysanie filmów z torrentów czy
innych sieci jest bez sensu. Serio.
No i jest YouTube, Vimeo,
Periscope czy Facebook. Wymieniam je jednym
tchem, bo wszystkie mogą służyć, bo publikowania treści wideo. O ile Periscope
(od Twittera) jest raczej platformą do streamowania na żywo, pozostałe
platformy oferują też publikację filmów nagranych przetworzonych i przygotowanych
w profesjonalny (lub nie) sposób.
I jeśli miałbym prorokować o przyszłości, to pójdziemy w
kierunku darmowego udostępniania treści autorskich. Autor nie będzie zarabiał bezpośrednio
na tym, co stworzył, bo ten model się wypala, kruszeje. Zagarnięty i zepsuty
przez wydawnictwa, pośredników, marketingi, terminy i cały ten przemysł. Twórca
pozoruje niezależność swojej sztuki, szarpiąc się w kajdanach wydawniczych
konglomeratów.
Czy mam podstawy do takich ocen? Mam.
W zeszłym roku YT wypłaciło artystom ponad miliard dolarów zysków
z reklam wyświetlanych przy ich utworach (na oficjalnych kontach); większość poczytnych
autorów ma swoje blogi, podcasty czy kanały na YT i oferuje mnóstwo treści za
darmo; muzycy coraz częściej wybierają crowdfunding lub nagarnia za własne
pieniądze; filmowcy i amatorzy kręcą za pieniądze od sponsorów i ludzi coraz
ciekawsze krótkie formy (vide Legendy Polskie od
Allegro) i dają je ludziom za darmo w ramach YT. I te trendy nie zwalniają. Powiedziałbym,
że nabierają na sile i się wzmacniają. Mamy tylko w naszym kraju jeden malutki
problem.
Jak dasz Polakowi coś za darmo, to jest zadowolony w chuj.
Cieszy się jak dziecko. Tylko nie waż się przypadkiem poprosić o wsparcie
finansowe czy zapłatę za kolejne treści. To jest passe! Nie wolno Ci zarabiać pieniędzy
jak dajesz coś za free! To hipokryzja i złodziejstwo! I nie ważne, że
poświęcasz godziny, dni na przygotowanie materiałów, tekstów, obrazów,
nagraniu, postprodukcji, miksowaniu itd. Kogo to obchodzi. Końcowy produkt ma być
za darmo i nikogo nie interesuje, że zainwestowałeś swój czas, zasoby i
niekiedy gotówkę. Mogłeś tego nie robić, sam dokonałeś wyboru, wiec teraz nie
sap i nie proś o kasę. Brzmi to dla Was rozsądnie? Jeśli tak, to jesteście
częścią problemu. Bo nie szanujecie twórcy, tylko własną konsumpcję. A jak
twórca nie czuje od widza szacunku – to nie będzie go oddawał. I nie mówimy o
szacunku w kwestii tolerowania czy wyrazów uznania za treść, która się nam
podoba. Chodzi o wbicie sobie do pustych głów, że coś, co dostajesz za free, kogoś
kosztuje. Czas, energię, prąd, czasami sen i zdrowie. Jeśli nie masz tego w
swojej zajebanej głowie, to nie proś nikogo o to, żeby zajął się jakimś
tematem, skomentował jakiś film czy napisał artykuł na temat, o którym chcesz
przeczytać. I to najlepiej na już, na wczoraj, od ręki, szybko i sprawnie…i
nadal za darmo. Zróbcie sobie, drodzy abnegaci, eksperyment i napiszcie do
agencji reklamowej zapytanie ofertowe o tekst sponsorowany na dany temat czy o nakręcenie
filmu traktującego o jakiejś kwestii. Zobaczcie ile krzykną. Teraz spójrzcie na
swojego autora, który odpisuje Wam na maila, że postara się przyjrzeć tematowi
w najbliższym czasie, ale nic nie gwarantuje, bo musi zapierdalać osiem godzin w
biurze, żeby po godzinach pisać czy kręcić filmiki. I macie czelność i odwagę
cywilną wieszać na nich psy, bo „miałeś coś napisać na MÓJ temat. Czekam już dwa
tygodnie Ty chuju. Jesteś do dupy, bo nawet nie potrafisz wziąć się poważnie do
roboty. Jestem Twoim fanem, nie lekceważ mnie cipo!”.
Powiem Wam tak – łatwo jest być roszczeniowym fanem kogoś,
kto daje wszystko, co tworzy za darmo. Nie jest łatwo być fanem kogoś, którego
całą twórczość trzeba kupić. Najtrudniej jest być fanem, dzięki któremu twórca żyje
i tworzy.
Ostatnia grupa nie tylko ma na sobie odpowiedzialność za
swojego idola, ale także zawsze ma wpływ na niego, jest jego partnerem.
I ten model na zachodzie i w bardziej cywilizowanych krajach
ma się doskonale. Fani wspierają swoich ulubionych twórców, dzięki temu oni mogą
tworzyć lepsze treści, częściej, więcej. Słuchają swoich fanów i biorą ich
zdanie pod uwagę. Zapraszają do współtworzenia treści.
W tym zasranym kraju, jak zaczniesz dawać coś za darmo, to zapomnij
o fanach z trzeciej grupy. Oni nigdy nie wyewoluują z pierwszej. Taka
mentalność cebulacka. Jak autor daje, to jesteśmy fanami; jak się potknie noga
i poprosi o pomoc – hak mu w smak, niech sobie radzi sam, przecież tyle kasy
zarabia na reklamach, na YT, na sponsoringu. Bo przecież ciągle pisze o jakiś
firmach, stronach. Ma kasy w chuj, skoro siedzi i nic nie robi (zbiera materiały,
pisze, nagrywa, montuje – ale to nic). I jak wchodzą na swoich ulubionych
twórców na Patreona i widzę, że setki, tysiące
ludzi zrzuca się po kilka dolarów, tyko po to, żeby bloger czy YouTuber mógł
spokojnie robić swoje, to aż mnie ściska w środku na mentalność tego zasranego
narodu. I sam wrzucam parę dolców dla swoich ulubieńców. I nie robię tego ze
swojego oficjalnego konta, bo nie o to chodzi, żeby się pochwalić, że jestem
patronem. Bo jestem jednym z tysięcy, nie stać mnie na najwyższe progi, czy
czasem nawet na minimalne. Ale dorzucam swoją cegiełkę. Dolar tutaj, dolar tam.
I patrzę.
Tymczasem w Polsce – daj, daj, daj. Ile? Ochujałeś? Chcesz
pięć złotych za eBooka, nad którym siedziałeś kilka miesięcy? Chcesz dwa złote
za dwugodzinny film, który kręciłeś osiem godzin i montowałeś kolejne 12? Chyba
Ci się pojebało! Dawaj za darmo, to wtedy rozważę czy będę twoim fanem. Inaczej
– spierdalaj złodzieju.
Brzmi znajomo? Dla mnie brzmi. I jest mi przykro, że ludzie,
którzy tworzą, muszą się z tym borykać. Muszą walczyć z zasranymi wieśniakami z
mentalnością pseudokibica, który przez płot wchodzi na mecz, i ma jeszcze
pretensje jak jego drużyna przegrywa, a on za zadymę dostaje zakaz stadionowy. Przecież
jest fanem! Bez niego drużyna nie znaczy nic! Pierdolcie się samozwańczy pseudofanowie,
tyle Wam powiem. Im głośniej krzyczysz – „beze mnie jesteś nikim”, tym mniej
znaczysz.
I najpiękniejsze w tym jest to, że twórcy nie przestaną tworzyć. Możecie ich olewać, brać wszystko za darmo i nie oglądać się na nich. A oni będą robili swoje. Bo to kochają, bo chcą to robić i chcą gdzieś z tym iść. I będą szli. Wolniej lub szybciej, sami lub w towarzystwie. W ten sposób rozpoznaje się pasję, zaangażowanie i oddanie czytelnikom czy widzom. Nie liczy się tego w euro, dolarach czy złotówkach. Bo to są środki do celu, narzędzia. Nie treści. Nie sztuka. Nie wartość sama w sobie.
Komentarze
Prześlij komentarz